28 KWIETNIA
- Sto lat! Sto lat! - usłyszałam pierwsze słowa wszystkim znanej piosenki. Otworzyłam lekko oczy i spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę ósmą rano. Kto normalny budzi kogoś w jego urodziny w środku nocy?!
- Chcę spać!! - krzyknęłam i przykryłam głowę poduszką. Po chwili usłyszałam jak ktoś krzyczy, ze jestem niekulturalna i wredna, a ja cicho się zaśmiałam. Ściągnęłam poduszkę z głowy i na wpół przymkniętymi oczami spojrzałam na całą grupę budzików.
- Czego? - warknęłam, powstrzymując śmiech, a oni tylko wpatrywali się we mnie przez chwilę. Spojrzałam na Gabriellę, która skierowała się w stronę rolet, aby je podnieść. Wystarczająco dużo światła przechodziło przez nie, aby mnie oślepić. Oni chcieli żebym straciła wzrok! Sadyści!
- NIE! - krzyknęłam, kiedy Gabriella podciągnęła rolety do połowy. Chłopcy zaśmiali się i rzucili na moje łóżko, które jak pewnie wspominałam było praktycznie jednoosobowe. Angelo przytulił się do mnie mocno i podarował mi prezent, życząc mi dużo miłości. Uchyliłam delikatnie wieczko pudełeczka i ujrzałam posrebrzaną bransoletkę z zawieszką. Otwieranie prezentów to zdecydowanie najlepsza część urodzin! Od Paula i Marka dostałam wielką bombonierkę i metrowego pluszaka, a od Nialla srebrny łańcuszek z jego imieniem jako dodatek. Gabriella i Cristian podarowali mi zestaw kosmetyków, które moim zdaniem byl wart około dwustu dolarów!
- Mamy dla ciebie niespodziankę! - krzyknęła nagle Gabriella i rzuciła mi się w ramiona. Przewróciłam oczami i z wielkim uśmiechem na ustach spojrzałam na Gab, która podekscytowana całą sytuacją zaczęła krzyczeć:
- Jedziemy po suknie ślubną! - spojrzałam się na nią krzywo i ziewnęłam. A już miałam w zanadrzu świetny taniec radości. Zniweczyłaś cały mój plan, zła kobieto!
- I to ma być niespodzianka dla mnie? - spytałam sarkastycznie, na co Gabriella nieco się oburzyła i założyła dłonie na piersiach.
- Tak. To powinien być zaszczyt dla ciebie! - powiedziała Gabriella i skierowała się w stronę drzwi.
- O której zbiórka? - spytałam, udając chęci do wielogodzinnego szukania idealnej sukni ślubnej. Gabriella stanęła przy drzwiach i z przeogromnym uśmiechem na twarzy, zadowolona z siebie powiedziała:
- Za 15 minut. - otworzyłam szeroko buzię ze zdziwienia i szybko wybiegłam z łóżka, kierując się w stronę łazienki. Równie dobrze mogłam się nie spieszyć, bo beze mnie nigdzie nie pojedzie, ale byłam jej przyjaciółką i po tych kilku niemiłych miesiącach byłam jej winna chociaż jedno spotkanie bez spóźnienia.
- Zwarta i gotowa! - krzyknęłam, stojąc w drzwiach. Po chwili usłyszałam za sobą śmiech Nialla. Obejrzałam się za siebie i ujrzałam chichrającego się w niebo głosy blondyna, który wyglądał jakby zaraz miał się zsikać.
- A ten, co? Tabletek nie wziął? - spytałam się Gabrielli, która po chwili także zaczęła się głośno śmiać. Spojrzałam w lustro, które wisiało na przedpokoju i zobaczyłam coś, czego nigdy żadna dziewczyna nie chciałaby widzieć. Tak się spieszyłam, że tuszem zbyt mocno poprawiłam brew. Teraz wyglądałam jakbym jedną brew miała czarną, a drugą brązową. Do tego jeden policzek miałam bardziej pociągnięty różem,a drugi praktycznie wcale.
- Daj mi jeszcze 5 minut. - powiedziałam i ruszyłam biegiem do łazienki. Spojrzałam na kabine dzięki, której widziałam siebie w calej okazałości i już wiedziałam z czego śmiał się blondyn. Nie dość, ze moja koszulka w paski była założona na odwrót i dekolt w serek miałam z tyłu to jeszcze miałam dwie inne skarpetki i buty. To nie moja wina, że mam bałagan w szafie i nie patrzę co zakładam. No w sumie, moja, ale mam dodatkowe pięć minut. Szybko przebrałam się w normalne ciuchy i ruszyłam z Gabriellą na podbój salonów sukni ślubnych.
- Jak się czujesz? - spytałam Katie, kiedy wyszłyśmy z domu.
- Dobrze. -odpowiedziała, patrząc się w przestrzeń. Ostatnimi czasami tak właśnie robiła. Jej jedynym odpowiedziami było "dobrze", "bywało lepiej". Żadnych uśmiechów i żartów. Całkiem poważna Katie, która czasami zapominała na jakim świecie żyje. Przynajmniej nie płakała już za każdym razem, gdy usłyszała imię "Louis".
- No! I pierwszy sklep. - powiedziałam podekscytowana, kiedy weszłyśmy do pierwszego salonu sukni ślubnych. Moją niespodzianką na dziś nie była tylko MOJA suknia ślubna, ale i wymarzona suknia dla druhny.
- Panny młode przodem. - mruknęła Katie i otworzyła mi drzwi do istnego raju. Rozejrzałam się dookoła i wszędzie widziałam różnorodne suknie, ktore miałam ochotę przymierzyć. I jak z tylu sukien wybrać to wymarzoną?!
- W czymś pomóc? - usłyszałam i z wielkim uśmiechem na ustach spojrzałam na kobietę, która oferowała pomoc.
- Chcę przymierzyć wszystko! - krzyknęłam, nim zdążyłam się powstrzymać. Kobieta zaśmiała się i zaprowadziła nas wgłąb salonu, gdzie znalazło się jeszcze więcej i więcej sukien. Podbiegłam szybko do pierwszego wieszaka, na którym wisiała piękna biała suknia z gorsetem i bufiastym dołem. Pokochałam ją od miejsca, ale gdy tylko wzięłam ją do przymierzalni i spróbowali mi zawiązać gorset okazało się, że sukienka jest za mała w biuście, a nie robią takich na zamówienie. Przeklęłam pod nosem i ruszyłam w stronę innych wieszaków. Ja z zakupami mam tak, ze coś musi mi się od razu rzucić w oczy, żebym to kupiła, bo inaczej mi się nie spodoba. Katie raz po raz wychylała się zza innego rzędu sukienek, żeby mi jakąś pokazać, ale żadna nie przypadła mi do gustu. Wszystkie były takie zwykłe i proste, a ja potrzebowałam czegoś nowego i rzucającego się w oczy! Byłam panną młodą i moje życzenie zostanie spełnione, choćbym miała przejść wszystkie salony z sukniami ślubnymi w Los Angeles! Kobieta od pomocy wychyliła się z magazynu, niosąc ze sobą dwie suknie w foliach. Podeszła do mnie i cicho powiedziała:
- Ta kolekcja wejdzie dopiero za miesiąc, ale widzę, ze pani bardzo zależy. - zaprowadziła mnie i Katie do przymierzalni i kazała założyć na siebie jedną z sukienek. Była piękna i pasowała w biuście, ale kołnierzyk uporczywie dawał mi we znaki, że mnie nie lubi. Zrezygnowana ściągnęłam sukienkę i włożyłam ją z powrotem do folii. Podałam ją Katie, która po chwili wręcz wrzuciła mi drugą do przymierzalni. Zaśmiałam się cicho, kiedy sukienka wylądowała na mojej głowie i założyłam ją na siebie. Miała długi, przezroczysty rękaw i lekko bufiasty dół. Pasek w pasie idealnie podkreślał talię i optycznie wydłużał nogi. Była piękna! Wyszłam zadowolona z olbrzymiej przymierzalni i stanęłam na lekkim podeście, aby pokazać się kobiecie i Katie, która, gdy tylko mnie zobaczyła miała łzy w oczach. Chciałam, żeby mi mocniej serce zabiło na widok sukni. Ta, którą miałam na sobie była tylko zniewalająca. Fakt, potrafiła rzucić na kolana z wrażenia, ale czułam, ze to jeszcze nie to.
- Mogę ją na razie odłożyć? - spytałam się kobiety w kobiecym garniturze, a ona kiwnęłam głową z uśmiechem i zaprowadziła Katie do salonu. Stanęłam naprzeciwko lustra i powiedziałam cicho:
- Wychodzę za mąż. - ściągnęłam suknie ślubną i załozyłam swoją pomarańczową sukienkę w cienkie paski. Kiedy weszłam do salonu rzuciła się na mnie Katie, która krzyczała, ze ma moją wymarzoną sukienkę.
- Gdzie jest? - spytałam. Moje podekscytowanie równie szybko zniknęło, jak się pojawiło, gdy Katie wskazała na młodą dziewczynę ubraną w MOJĄ wymarzoną sukienkę.
- Naprawdę, Katie? - szepnęłam, ale Katie już wpatrywała się w swoją ofiarę tym swoim złowieszczym wzrokiem. Ostatnim razem, gdy się tak patrzyła dziwnym trafem ze szkoły zniknęła świnka morska, która osikała jej ulubioną bluzkę.
- Nie, Katie. - szepnęłam przerażona, kiedy Kat ruszyła w stronę dziewczyny.
- W czymś pomóc? - usłyszałam głos Katie i cicho się zaśmiałam.
- Wydaję mi się, iż ta byłaby lepsza. - spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam Katie, która pokazywała przerażonej dziewczynie jakąś pierwszą lepszą sukienkę. Kiedy dziewczyna zaprotestowała cicho, mówiąc, że TO jest jest wymarzona sukienka, Katie bez uczucia powiedziała:
- Jeśli chce pani wyglądać jak pierwsza lepsza panienka, to proszę bardzo. - po chwili usłyszałam krzyk dziewczyny, która szybko ściągała z siebie moją sukienkę. Zadowolona z siebie Katie ruszyła w moją stronę, niosąc w rękach suknię. Zaśmiałam się głośno i ruszyłam w stronę przymierzalni z moją wymarzoną suknią ślubną.
Po chwili wyszłam ubrana już w suknię, która idealnie podkreślała wszystkie atuty kobiece. Najbardziej urzekł mnie gorset, który był totalnie w moim stylu! Rzuciłam się w ramiona Katie i ucałowałam ją za wsze czasy. Ruszyłyśmy w stronę kasy, zeby zapłacić za sukienkę, gdy po chwili podeszła do nas dziewczyna, ktora wcześniej ją przymierzała.
- Oddaj mi MOJĄ sukienkę. - krzyknęłam i próbowała mi wyrwać sukienkę z rąk. Katie zabrała mi ją i spokojnie ruszyła w stronę kasy, gdy niczego nieświadoma dziewczyna nadal na mnie krzyczała. Po dwóch minutach usłyszałam głos Katie:
- Wiej! - ruszyłam biegiem w stronę wyjścia i gdy tylko znalazłam się poza salonem zaśmiałam się głośno i uściskałam Katie. Dziewczyna, której zajęciem ostatniego miesiąca było: która marchewka jest lepsza do sałatki, znalazła mi wymarzoną suknię. Może nie znalazła o ile wyrwała ją biednej dziewczynie, której zniszczyłyśmy życie.
- Kocham Cię, Katie. - powiedziałam podekscytowana i ruszyłyśmy spacerkiem do domu.
_______________________________
Długo mnie tu nie było i przepraszam za to, ale miałam totalne wodogłowie i nie wiedziałam, co mam napisać ani jak zacząć. Dzisiejszy rozdział w sumie kręci się wokół Gabrielli i jej sukienki, którą się totalnie jaram tak na marginesie haha :3
Mam nadzieję, że rozdział wam się podoba. (:
Do następnego <3 !
piątek, 31 sierpnia 2012
piątek, 17 sierpnia 2012
Pięćdziesiąt cztery.
Cztery białe ściany były bardziej przerażające niż niejeden horror, który oglądałam. Jedno wielkie okno, z którego padały delikatne promienie wschodzącego słońca. Białe meble i biała pościel okalająca moje ciało nie napawały ludzi szczęśliwą energią. Kiedy przymrużałeś oczy widziałeś tylko biel. Czemu akurat te wszystkie rzeczy musiały być białe, czemu nie niebieskie albo czerwone? Czy biały kojarzy się im wszystkim ze śmiercią, z niebem? Nikt nie wie jak tam jest. Może wszystko w niebie jest różowe albo pomarańczowe, ale dla ludzi kolor biały oznacza coś więcej. Wierzą, że biel oznacza dobroć, a czerń zło. Ale czy ktoś kiedyś powiedział, że czarny jest zły? Ludzie wymyślają różne rzeczy, żeby mieć w co wierzyć. Tworzą bogów, bo tak im łatwiej. Wierzą, ze ktoś nad nimi stoi i panuje, żeby nie zrobił sobie krzywdy, ale nikt nigdy tego nie potwierdził. Ludzie po prostu lubią wierzyć. Trzeba w coś wierzyć. To wszystko.
Siedziałam samotnie przy szpitalnym oknie, z którego widok nie był zbyt radosny. Starsi ludzie, ledwo co poruszający się, siedzieli na ławce i czekali na anioła śmierci, który przyjdzie i odbierze im życie. Twierdzili, że nie mają dla kogo żyć, że nikt nie chce rozmawiać ze starszymi ludźmi, którzy robili pod siebie. Być może mieli rację, bo obcy niezbyt przepadają za odorem starszych ludzi, ale rodzina nie powinna tak robić. Rodziny się nie wybiera, trzeba ją kochać taką jaka jest i jeśli ktoś prosi o śmierć to jest z nim całkiem źle. Nie mówię, ze ja nie próbowałam popełnić samobójstwa. Próbowałam, ale po długiej rozmowie z psychiatrą uznaliśmy, że mam wszystko, czego ci starsi ludzie zza okno potrzebują. Nie powinnam myśleć, ze przyjaciele mnie opuścili. Są i zawsze będą, bo jak stwierdzili: "Takiej wariatki nikt inny nie zna. Możemy się chwalić przed innymi, że znamy ciebie.". Nie wiedziałam wtedy, czy mam się śmiać, czy płakać, ale psychiatra oznajmił mi, ze w ich słowach można znaleźć jakiś zaczątek otuchy i miłości. Nie wiem, gdzie on słyszy miłość w słowie wariatka, ale nie próbowałam się z nim kłócić. Przecież to nie ja jestem psychiatrą. Ja jestem tylko pacjentem, który niekoniecznie potrzebuje pomocy psychiatrycznej. Potrzebuje pomocy, ale nie od kolesia z kozią bródką i brązowo-niebieskimi oczami. Kiedy on coś do mnie mówił, ja tylko wpatrywałam się tępo w jego oczy, dopóki znacząco nie odchrząknie, wtedy karci mnie wzrokiem i jego oczy kierują się nieznacznie w moje, a ja odwracam wzrok. Nareszcie przechodzimy do sedna terapii i lekarz mówi mi, że robię postępy. Codziennie je robię. Nie ma dnia, żebym nie robiła postępów. Tak jakbym była pięciolatkiem, którego zaczynają uczyć czytać. Trzeba go chwalić. Mówić mu, że dobrze mu idzie. Czy ja wyglądam na pięciolatkę?! Najwyraźniej niektórzy sądzą, że tak, skoro myślą, że nalezy mi mówić, że robię postępy. nie robię ich. Stoję w miejscu od siedmiu lat i każdy dobrze o tym wie. to, ze się przeprowadziłam wcale niz nie znaczy. Próbowałam uciekać, a to nie jest związane z postepami. Ucieczka nigdy nie jest prawidłową drogą. Jest łatwa, ale nie jest dobra, ale ludzi to nie obchodzi. Wystarczy, ze nie musisz się starać. Wystarczy, że się schowasz, uciekniesz lub cokolwiek innego, co nie wymaga myślenia i wysiłku. Wysiłek - przecież to nadludzkie. Człowiek powinien całe życie jeść i do tego nie tyć. To byłby dopiero raj!! Ludzie nie musieliby nic robić, a na świecie nie byłoby otyłych ludzi. Psychiatra powiedział mi, że czuję się gruba. Nigdy jakoś mi to nie przeszkadzało. To znaczy, nigdy nie narzekałam na swój wygląd, ale skoro psychiatra tak mówi... Może po prostu nie miał już ze mną o czym rozmawiać, a musi jakoś zarabiać na życie, czyż nie. Przechodząc do sedna, naciągnął mnie jeszcze na dwa tygodnie codziennej terapii, co równa się w wydanymi setkami, o ile nie tysiącami dolarów. Nie lubię wydawać, ale lubię dostawać i kupować, korzystać z różnych środków, za które oczywiście także trzeba płacić. Nic na tym świecie nie dostaniesz za darmo. Nawet ludzie z cukrzycą muszą walczyć o lekarstwa, no bo przecież każdy człowiek ma full pieniędzy i może je wydawać na wszystko i wszędzie.
- Hej. - usłyszałam głos Gabrielli. Odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętą od ucha do ucha Gab z plikiem kartek. Spojrzałam się pytająco na kartki, a Gabriella szybko powiedziała:
- Och, trzeba to wypełnić, żebyś mogła wyjść ze szpitala.
- Że jestem zdrowa psychicznie. - powiedziałam z wyrzutem w stronę Gabrielli, która w sumie rzeczy nie była niczemu winna. Chciała mnie stąd wyciągnąć, a ja chciałam wyjść. W czym problem?
- Katie, wiesz, że to tylko formalności. Wszyscy w tym szpitalu wiedzą, że jesteś najnormalniejszą dziewczyną na świecie. - roześmiałam się i rzuciłam jej długopis, który leżał na parapecie. Musiał podpisywać po każdej sesji jakieś papiery, a więc Niall kupił mi długopis z Hello Kitty, żebym nie musiała pisać smutnym, czarnym długopisem. Och, Ach, jakie to romantyczne. Zaśmiałam się w głowie i powiedziałam:
- Gab, leżę na psychiatrii. Nikt na tym oddziale nie jest normalny. -uśmiechnęłam się do niej, ale Gabriella już zaczęła wypełniać formularze.
- Co za głupie pytania. Katie, rozmawiałaś ze mną o zwierzętach? - spytała się mnie Gabriella, próbując powstrzymać śmiech.
- Lubię świnki morskie. Teraz już rozmawiałam. - Gab roześmiała się i skończyła wypełniać jeden z dwudziestu formularzy.
- Nie, no to już jest chore! - krzyknęła Gabriella, pohamowując śmiech. - Pytają się, czy kiedykolwiek widziałaś duchy lub jakieś nieistniejące zwierzęta. - zaśmiałam się cicho i zaczęłam pakować moje rzeczy do wielkiej torby, którą przyniosła mi Gab kilka dni temu. - Oczywiście, że nie - mruknęła wypisując kolejne pytania. Kiedy się pakowałam, co chwilę słyszałam: "No chyba sobie ze mnie kpicie.", "No raczej, ze nie.", "Katie, widziałaś te głupie pytania?", "Kto to wymyśla?!".
- Gab, nie przeżywaj. - dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, a ja się jej uważniej przyjrzałam. Coś się w niej zmieniło.
- Obcięłaś włosy!! -krzyknęłam nagle, a Gabriella podskoczyła na krzesełku. Jej długie do pasa blond włosy teraz ledwo sięgały biustu.
- Jak będziesz się tak zachowywała to cię nie wypuszczą z psychiatrii. - powiedziała Gabriella z uśmiechem na ustach, kiedy ja macałam jej krótkie włosy. Nagle strzepnęła moją dłoń ze swojej głowy, kiedy byłam w trakcie liczenia ile jej włosy mają długości, w kciukach.
- Koniec! Masz zakaz dotykania moich włosów. - powiedziała poważnie Gabriella i chwyciła się za przedostatni formularz. Zaśmiałam się i dopakowałam ostatnie rzeczy do torby.
- Nareszcie! - krzyknęła Gabriella, kiedy skończyła wypisywać ostatnią kartkę. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie szeroko i powiedziała:
- Ubieraj buty i wychodzimy! - chwyciłam ją pod rękę i na dobre pożegnałam się z tą przygnębiającą salą. Nie miałam ochoty do niej wracać. Ani dzisiaj, ani jutro, ani w ciągu najbliższych kilkunastu lat.
Wystarczy wierzyć. To wszystko...
______________________________
Hej, hej, hej! Witam wszystkich na dajrekszynstory! Haha, glupawka czasami dobija wszystkich!
Dziękuję za te osiem komentarzy pod poprzednią notką i kolejny raz powtarzam, ze czytam WSZYSTKIE wiadomości, kochani! Wszystkie, wszystkie, wszystkie! I one są dla mnie czymś więcej niż tylko zwykłą opinią od zwykłych czytelników! Nie jesteście zwykli! Jesteście niesamowici! Och, och, jak słodko się zrobiło!! No nic, przypominam, ze zmieniłam weryfikację komentarzy i nie trzeba wpisywać tego kody przy dodawaniu komentarza!
Możecie mnie follować na Twitterze pod nickiem @Liv_Horan_ tam zazwyczaj piszę, kiedy dodam nowy rozdział! Na razie jest to jedyna forma kontaktu ze mną, bo na tę chwilę mój, a raczej pożyczony komputer nie ma gadu-gadu, ani nic z tych rzeczy! We wrześniu, jesli ten blog będzie jeszcze istniał haha, dodam tu numer mojego gadu-gadu! Chcę was wszystkich poznać, zanim skończę moją przygodę z direkszynstory!
Do napisania!! <3 !
Siedziałam samotnie przy szpitalnym oknie, z którego widok nie był zbyt radosny. Starsi ludzie, ledwo co poruszający się, siedzieli na ławce i czekali na anioła śmierci, który przyjdzie i odbierze im życie. Twierdzili, że nie mają dla kogo żyć, że nikt nie chce rozmawiać ze starszymi ludźmi, którzy robili pod siebie. Być może mieli rację, bo obcy niezbyt przepadają za odorem starszych ludzi, ale rodzina nie powinna tak robić. Rodziny się nie wybiera, trzeba ją kochać taką jaka jest i jeśli ktoś prosi o śmierć to jest z nim całkiem źle. Nie mówię, ze ja nie próbowałam popełnić samobójstwa. Próbowałam, ale po długiej rozmowie z psychiatrą uznaliśmy, że mam wszystko, czego ci starsi ludzie zza okno potrzebują. Nie powinnam myśleć, ze przyjaciele mnie opuścili. Są i zawsze będą, bo jak stwierdzili: "Takiej wariatki nikt inny nie zna. Możemy się chwalić przed innymi, że znamy ciebie.". Nie wiedziałam wtedy, czy mam się śmiać, czy płakać, ale psychiatra oznajmił mi, ze w ich słowach można znaleźć jakiś zaczątek otuchy i miłości. Nie wiem, gdzie on słyszy miłość w słowie wariatka, ale nie próbowałam się z nim kłócić. Przecież to nie ja jestem psychiatrą. Ja jestem tylko pacjentem, który niekoniecznie potrzebuje pomocy psychiatrycznej. Potrzebuje pomocy, ale nie od kolesia z kozią bródką i brązowo-niebieskimi oczami. Kiedy on coś do mnie mówił, ja tylko wpatrywałam się tępo w jego oczy, dopóki znacząco nie odchrząknie, wtedy karci mnie wzrokiem i jego oczy kierują się nieznacznie w moje, a ja odwracam wzrok. Nareszcie przechodzimy do sedna terapii i lekarz mówi mi, że robię postępy. Codziennie je robię. Nie ma dnia, żebym nie robiła postępów. Tak jakbym była pięciolatkiem, którego zaczynają uczyć czytać. Trzeba go chwalić. Mówić mu, że dobrze mu idzie. Czy ja wyglądam na pięciolatkę?! Najwyraźniej niektórzy sądzą, że tak, skoro myślą, że nalezy mi mówić, że robię postępy. nie robię ich. Stoję w miejscu od siedmiu lat i każdy dobrze o tym wie. to, ze się przeprowadziłam wcale niz nie znaczy. Próbowałam uciekać, a to nie jest związane z postepami. Ucieczka nigdy nie jest prawidłową drogą. Jest łatwa, ale nie jest dobra, ale ludzi to nie obchodzi. Wystarczy, ze nie musisz się starać. Wystarczy, że się schowasz, uciekniesz lub cokolwiek innego, co nie wymaga myślenia i wysiłku. Wysiłek - przecież to nadludzkie. Człowiek powinien całe życie jeść i do tego nie tyć. To byłby dopiero raj!! Ludzie nie musieliby nic robić, a na świecie nie byłoby otyłych ludzi. Psychiatra powiedział mi, że czuję się gruba. Nigdy jakoś mi to nie przeszkadzało. To znaczy, nigdy nie narzekałam na swój wygląd, ale skoro psychiatra tak mówi... Może po prostu nie miał już ze mną o czym rozmawiać, a musi jakoś zarabiać na życie, czyż nie. Przechodząc do sedna, naciągnął mnie jeszcze na dwa tygodnie codziennej terapii, co równa się w wydanymi setkami, o ile nie tysiącami dolarów. Nie lubię wydawać, ale lubię dostawać i kupować, korzystać z różnych środków, za które oczywiście także trzeba płacić. Nic na tym świecie nie dostaniesz za darmo. Nawet ludzie z cukrzycą muszą walczyć o lekarstwa, no bo przecież każdy człowiek ma full pieniędzy i może je wydawać na wszystko i wszędzie.
- Hej. - usłyszałam głos Gabrielli. Odwróciłam się i ujrzałam uśmiechniętą od ucha do ucha Gab z plikiem kartek. Spojrzałam się pytająco na kartki, a Gabriella szybko powiedziała:
- Och, trzeba to wypełnić, żebyś mogła wyjść ze szpitala.
- Że jestem zdrowa psychicznie. - powiedziałam z wyrzutem w stronę Gabrielli, która w sumie rzeczy nie była niczemu winna. Chciała mnie stąd wyciągnąć, a ja chciałam wyjść. W czym problem?
- Katie, wiesz, że to tylko formalności. Wszyscy w tym szpitalu wiedzą, że jesteś najnormalniejszą dziewczyną na świecie. - roześmiałam się i rzuciłam jej długopis, który leżał na parapecie. Musiał podpisywać po każdej sesji jakieś papiery, a więc Niall kupił mi długopis z Hello Kitty, żebym nie musiała pisać smutnym, czarnym długopisem. Och, Ach, jakie to romantyczne. Zaśmiałam się w głowie i powiedziałam:
- Gab, leżę na psychiatrii. Nikt na tym oddziale nie jest normalny. -uśmiechnęłam się do niej, ale Gabriella już zaczęła wypełniać formularze.
- Co za głupie pytania. Katie, rozmawiałaś ze mną o zwierzętach? - spytała się mnie Gabriella, próbując powstrzymać śmiech.
- Lubię świnki morskie. Teraz już rozmawiałam. - Gab roześmiała się i skończyła wypełniać jeden z dwudziestu formularzy.
- Nie, no to już jest chore! - krzyknęła Gabriella, pohamowując śmiech. - Pytają się, czy kiedykolwiek widziałaś duchy lub jakieś nieistniejące zwierzęta. - zaśmiałam się cicho i zaczęłam pakować moje rzeczy do wielkiej torby, którą przyniosła mi Gab kilka dni temu. - Oczywiście, że nie - mruknęła wypisując kolejne pytania. Kiedy się pakowałam, co chwilę słyszałam: "No chyba sobie ze mnie kpicie.", "No raczej, ze nie.", "Katie, widziałaś te głupie pytania?", "Kto to wymyśla?!".
- Gab, nie przeżywaj. - dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, a ja się jej uważniej przyjrzałam. Coś się w niej zmieniło.
- Obcięłaś włosy!! -krzyknęłam nagle, a Gabriella podskoczyła na krzesełku. Jej długie do pasa blond włosy teraz ledwo sięgały biustu.
- Jak będziesz się tak zachowywała to cię nie wypuszczą z psychiatrii. - powiedziała Gabriella z uśmiechem na ustach, kiedy ja macałam jej krótkie włosy. Nagle strzepnęła moją dłoń ze swojej głowy, kiedy byłam w trakcie liczenia ile jej włosy mają długości, w kciukach.
- Koniec! Masz zakaz dotykania moich włosów. - powiedziała poważnie Gabriella i chwyciła się za przedostatni formularz. Zaśmiałam się i dopakowałam ostatnie rzeczy do torby.
- Nareszcie! - krzyknęła Gabriella, kiedy skończyła wypisywać ostatnią kartkę. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie szeroko i powiedziała:
- Ubieraj buty i wychodzimy! - chwyciłam ją pod rękę i na dobre pożegnałam się z tą przygnębiającą salą. Nie miałam ochoty do niej wracać. Ani dzisiaj, ani jutro, ani w ciągu najbliższych kilkunastu lat.
Wystarczy wierzyć. To wszystko...
______________________________
Hej, hej, hej! Witam wszystkich na dajrekszynstory! Haha, glupawka czasami dobija wszystkich!
Dziękuję za te osiem komentarzy pod poprzednią notką i kolejny raz powtarzam, ze czytam WSZYSTKIE wiadomości, kochani! Wszystkie, wszystkie, wszystkie! I one są dla mnie czymś więcej niż tylko zwykłą opinią od zwykłych czytelników! Nie jesteście zwykli! Jesteście niesamowici! Och, och, jak słodko się zrobiło!! No nic, przypominam, ze zmieniłam weryfikację komentarzy i nie trzeba wpisywać tego kody przy dodawaniu komentarza!
Możecie mnie follować na Twitterze pod nickiem @Liv_Horan_ tam zazwyczaj piszę, kiedy dodam nowy rozdział! Na razie jest to jedyna forma kontaktu ze mną, bo na tę chwilę mój, a raczej pożyczony komputer nie ma gadu-gadu, ani nic z tych rzeczy! We wrześniu, jesli ten blog będzie jeszcze istniał haha, dodam tu numer mojego gadu-gadu! Chcę was wszystkich poznać, zanim skończę moją przygodę z direkszynstory!
Do napisania!! <3 !
środa, 15 sierpnia 2012
Pięćdziesiąt trzy.
7 dni, 168 godzin, 10080 minut i 684800 sekund. Ile czasu człowiek potrafi spędzić samotnie w czterech ścianach, popijając tanie wino z pobliskiego sklepu spożywczego? Człowiek bez najbliższych jest niczym robot, który egzystuje tylko dlatego, ze ktoś go do tego zmusza. Nie ma uczuć ani myśli, ale istnieje. Inni wiedzą, że gdzieś tam istnieje taki czy inny robot, bo jego egzystencja w naszym świecie została zapamiętana. Później robot zaczyna się psuć, jedyne rzeczy jakie miał zaczynają odpadać, co równa się z tym, ze jego życie się kończy, a on dobrze o tym wie. Nie może nic na to poradzić, ale wie.
W ciągu tygodnia straciłam całe swoje życie - przyjaciół, pracę, rodzinę. Nie mam nic oprócz dowodu mojej egzystencji. Jestem jak ten robot o którym wszyscy wiedzą, ale nikt nie chce być jego bliskim. Wiem, że się zmieniłam, ale nie potrafię teraz żyć inaczej. Pewnie chcą, żebym się z nimi śmiała, ale ja nie potrafię się już śmiać. Chcą, żeby wróciła ich dawna Katherine, ale ona już nigdy nie wróci, bo jej już nie ma. Jej resztki wyparowały z mojego ciała i zostałam tylko ja - nowa Katherine Graham, która nie potrafi się śmiać i nie jest otwarta na nową miłość. Nowa Katherine z resztą nie potrafi nawet żyć, bo po co ma żyć, skoro nie ma dla kogo?
- Miłość jest do dupy. - mruknęłam cicho pod nosem i spojrzałam się w lustro. Od tygodnia tylko piłam i leżałam na łóżku. Czasami tylko ktoś przynosił mi jedzenie do pokoju, kiedy jeszcze spałam. Nikt ze mną nie rozmawiał i jakoś najzwyczajniej w świecie mi to nie przeszkadzało. Cisza stała się moim przyjacielem, a ludzie moimi wrogami. Nie miałam bliższego kontaktu z prysznicem i szczoteczką do zębów, ale po co mam się myć skoro i tak nikt mnie nie zobaczy, nikt nie będzie ze mną rozmawiał? Po co mam się starać żyć, skoro nikt do mnie nie przychodzi? Wiem, że to wszystko było praktycznie moją winą, ale teoretycznie zamykałam się w sobie od siedmiu lat, a żaden z moich przyjaciół tego nie widział. Stawałam się coraz cichsza i nic nieznacząca, aż kompletnie zniknęłam. Oddycham, ale mnie nie ma. Piję, ale mnie nie ma.
Jest moje ciało, ale moja dusza wyleciała już siedem lat temu, razem z jedyną i prawdziwą miłością mojego życia. Teraz nie widzę sensu w życiu bez miłości. kiedyś modliłam się każdego wieczora o nową miłość, o nowe życie. Dostałam wszystko, czego chciałam, ale nie sądziłam, że tak trudno będzie się odzwyczaić. Bóg rzucił mnie na głęboką wodę. Samą. Pozwolił mi decydować o istotnych momentach mojego życia, ale ja nie byłam przy zdrowych zmysłach. Byłam przy Louisie i wszyscy dokładnie o tym wiedzieli, a jednak pozwalali mi o wszystkim decydować. Nienawidziłam ich za to. To oni zniszczyli doszczętnie moje pozbierane życie. Moje serce wyglądało jak miasto po olbrzymim trzęsieniu ziemi... A odbudowanie miasta nie trwa kilka lat. Budowanie na nowo miasta trwa kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, ale nikt tego nie zrozumie, bo ich serca nie wyglądają jak miasta po okupacji i nie muszą ich odbudować. A ja nie chcę go odbudować, nie sama, ale cóż robić jak nie mam nikogo?
Żyj dalej i próbuj mówiła od zawsze moja matka, ale po co mam próbować, skoro góry jestem skazana na przegraną? Nie mam okazji by walczyć, nie mam o co walczyć. Czy żołnierz idzie samotnie na wojnę? Nie, zawsze ma przy sobie poligon, który jest dla niego wsparciem i pomocą. Nie potrafi żyć bez swojego poligonu. Nie przeżyłby bez swojego poligonu. Ja takowego nie mam, a więc nie przeżyję wojny. Nie chcę brać samotnie udziału w wojnie, nawet jeśli to tylko moja wojna. Samotni nigdy nie wygrywają.
W ciągu tygodnia straciłam całe swoje życie - przyjaciół, pracę, rodzinę. Nie mam nic oprócz dowodu mojej egzystencji. Jestem jak ten robot o którym wszyscy wiedzą, ale nikt nie chce być jego bliskim. Wiem, że się zmieniłam, ale nie potrafię teraz żyć inaczej. Pewnie chcą, żebym się z nimi śmiała, ale ja nie potrafię się już śmiać. Chcą, żeby wróciła ich dawna Katherine, ale ona już nigdy nie wróci, bo jej już nie ma. Jej resztki wyparowały z mojego ciała i zostałam tylko ja - nowa Katherine Graham, która nie potrafi się śmiać i nie jest otwarta na nową miłość. Nowa Katherine z resztą nie potrafi nawet żyć, bo po co ma żyć, skoro nie ma dla kogo?
- Miłość jest do dupy. - mruknęłam cicho pod nosem i spojrzałam się w lustro. Od tygodnia tylko piłam i leżałam na łóżku. Czasami tylko ktoś przynosił mi jedzenie do pokoju, kiedy jeszcze spałam. Nikt ze mną nie rozmawiał i jakoś najzwyczajniej w świecie mi to nie przeszkadzało. Cisza stała się moim przyjacielem, a ludzie moimi wrogami. Nie miałam bliższego kontaktu z prysznicem i szczoteczką do zębów, ale po co mam się myć skoro i tak nikt mnie nie zobaczy, nikt nie będzie ze mną rozmawiał? Po co mam się starać żyć, skoro nikt do mnie nie przychodzi? Wiem, że to wszystko było praktycznie moją winą, ale teoretycznie zamykałam się w sobie od siedmiu lat, a żaden z moich przyjaciół tego nie widział. Stawałam się coraz cichsza i nic nieznacząca, aż kompletnie zniknęłam. Oddycham, ale mnie nie ma. Piję, ale mnie nie ma.
Jest moje ciało, ale moja dusza wyleciała już siedem lat temu, razem z jedyną i prawdziwą miłością mojego życia. Teraz nie widzę sensu w życiu bez miłości. kiedyś modliłam się każdego wieczora o nową miłość, o nowe życie. Dostałam wszystko, czego chciałam, ale nie sądziłam, że tak trudno będzie się odzwyczaić. Bóg rzucił mnie na głęboką wodę. Samą. Pozwolił mi decydować o istotnych momentach mojego życia, ale ja nie byłam przy zdrowych zmysłach. Byłam przy Louisie i wszyscy dokładnie o tym wiedzieli, a jednak pozwalali mi o wszystkim decydować. Nienawidziłam ich za to. To oni zniszczyli doszczętnie moje pozbierane życie. Moje serce wyglądało jak miasto po olbrzymim trzęsieniu ziemi... A odbudowanie miasta nie trwa kilka lat. Budowanie na nowo miasta trwa kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, ale nikt tego nie zrozumie, bo ich serca nie wyglądają jak miasta po okupacji i nie muszą ich odbudować. A ja nie chcę go odbudować, nie sama, ale cóż robić jak nie mam nikogo?
Żyj dalej i próbuj mówiła od zawsze moja matka, ale po co mam próbować, skoro góry jestem skazana na przegraną? Nie mam okazji by walczyć, nie mam o co walczyć. Czy żołnierz idzie samotnie na wojnę? Nie, zawsze ma przy sobie poligon, który jest dla niego wsparciem i pomocą. Nie potrafi żyć bez swojego poligonu. Nie przeżyłby bez swojego poligonu. Ja takowego nie mam, a więc nie przeżyję wojny. Nie chcę brać samotnie udziału w wojnie, nawet jeśli to tylko moja wojna. Samotni nigdy nie wygrywają.
~*~
- Od tygodnia nie wychodzi z domu. Trzeba jej pomóc i to teraz. - powiedział cicho Cristian, jakby ona mogła nas usłyszeć. Wszyscy myślą, że straciłam moją przyjaciółkę, ale ja już się przyzwyczaiłam. Ona odeszła siedem lat temu. Stała się oschła i nieczuła. Ten stwór siedzący samotnie przez tydzień w pokoju to nie moja Katherine Graham, to jest obcy człowiek, który pije cały czas wino i zjada codziennie dwie kanapki. Wykończy się... Sama.
- Ona nie chce naszej pomocy, Cris. - mruknęłam niezadowolona i odwróciłam naleśnik na drugą stronę.
- Ona Cię potrzebuje, Gab. - powiedział twardo i uderzył pięścią w stół. Nie lubiłam kiedy taki się stawał. Nie dość, ze straciłam przyjaciółkę, to jeszcze ONA obraca Cristiana przeciwko mnie.
- Ona mnie nie potrzebuje!! - krzyknęłam i rzuciłam patelnią o kuchenkę. Wyszłam z kuchni, zostawiając go samego i skierowałam się w stronę pokoju Katherine. Otworzyłam delikatnie drzwi i ujrzałam śpiącą Katie. Podeszłam do niej cicho i wyjęłam butelkę z jej rąk. Wrzuciłam ją do worka na śmieci, który leżał koło szafy i zaczęłam zbierać resztę śmieci. Uchyliłam okno i usiadłam obok Katie na łóżku. Odgarnęłam jej włosy z czoła i przyjrzałam się jej twarzy. Była blada i uśmiechała się. Spojrzałam niespokojnie na szafkę nocną i ujrzałam puste opakowanie po tabletkach nasennych. Zawołałam szybko Cristiana, który natychmiast zadzwonił po pogotowie.
- Co jej jest, doktorze? - spytałam cicho, siedząc na szpitalnym korytarzu.
- Zrobiliśmy jej płukanie żołądka. Wyjdzie z tego... - dodał niechętnie lekarz i skierował się w stronę swojego biura. Gdybym nie poszła tam po kłótni z Cristianem. Gdybym nie usiadła obok nie. Gdyby nie było mnie w domu. Gdyby... Ona by nie żyła. Nie było by jej i nie... Straciłabym moją przyjaciółkę...
- Nie możesz tak żyć. - powiedziałam, wchodząc do sali Katie. Spała niespokojnie i ruszała palcami dłoni. Chwyciłam ją za rękę i usiadłam przy jej łóżku.
- Gabriella? - spytała cicho i otworzyła delikatnie oczy. Uśmiechnęłam się nieśmiało i powiedziałam:
- Nie pamiętasz? Obiecałam ci, ze zawsze będę przy tobie. teraz jest to zawsze. - Na twarzy Katie pojawił się nieśmiały uśmiech i wystawiła małego palca. Chwyciłam go swoim i powiedziałyśmy:
- Na zawsze razem. Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
~*~
- Jak to próbowała popełnić samobójstwo?! - usłyszałam krzyk Nialla z korytarza. Po chwili zobaczyłam załzawionego blondyna w drzwiach i powiedział:
-Nienawidzę cię za to, ze próbowałaś odebrać swoje życie.
- Sam powiedziałeś,że dla ciebie mogę być już nawet martwa. - powiedziałam z obrzydzeniem i odwróciłam wzrok. Blondyn chwycił mnie za dłoń i powiedział:
- Nigdy cię nie opuszczę. Nigdy. Jesteś miłością mojego życia i gdybym cię stracił... - załkał cicho i spojrzał się na mnie swoimi niebieskimi oczami. Świat zawirował mi przed oczami, a mną wstrząsnął dreszcz wstrzymywanego płaczu - Ja nie przeżyłbym tego. Zabierałaś kawałki mnie od samego początku. Kiedy rezygnowałem z kumpli i szedłem z tobą do parku, zabierałaś kawałek mnie. I gdybyś teraz... Gdyby ci się udało, nie przeżyłbym tego, Katherine. Nie rób tego więcej, dobrze? - spytał Niall i pocałował mnie czule w czoło. Kiwnęłam twierdząco głową i powiedziałam:
- Nie wiem, czy mogę cię teraz kochać. - Niall uśmiechnął się pokrzepiająco i mruknął:
- Ja pokocham nas za dwóch, Kat.
___________________________________________
Dziękuję za 20000 odwiedzin, 38 obserwujących i 8 komentarzy pod poprzednim rozdziałem!
LOVE YOU xx
czwartek, 9 sierpnia 2012
Pięćdziesiąt dwa.
Życie to nie bajka choć niektórzy uporczywie pragną wierzyć w życie zakończone happy endem. Ja już dawno straciłam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i że nadejdzie chwila, kiedy z ręką na sercu będę mogła powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Przestałam patrzeć na życie przez różowe okulary i zaczęłam racjonalnie patrzeć na świat. Kiedyś codziennie prosiłam Boga, aby pomógł mi przeżyć dzisiejszy i kolejny dzień. Dziś tracę wiarę i nadzieję na lepsze jutro, bo wiem, ze bez miłości mojego życia to nie będzie to samo.
-Kochasz mnie jeszcze?- usłyszałam cichy szept nad uchem. Odwróciłam się delikatnie z uśmiechem na ustach i powiedziałam:
- Głupio pytasz, oczywiście, ze tak. - musnęłam delikatnie jego usta i zagłębiłam się w dalszą lekturę. Przykryłam się kocem i spojrzałam na Louisa, który smutny ruszył w stronę kuchni. Westchnęłam głośno i przeciągle i wstałam z fotela. Ruszyłam powolnym krokiem w stronę kuchni i w połowie przedpokoju zobaczyłam płatki róż na podłodze. Przeszłam po nich delikatnie i weszłam cicho do kuchni. Rozejrzałam się po pięknie ustrojonej jadalni i weszłam do kuchni. Louis stał oparty o barek i z skrzyżowanymi na piersiach rękoma, zawadiacko się do mnie uśmiechał. Podeszłam do niego i pocałowałam w usta.
- Pięknie tu. - Louis zaśmiał się cicho i szepnął mi do ucha.
- Brałem przykład z pięknej osóbki. - uśmiechnęłam się od ucha do ucha i pocałowałam go namiętnie w usta.
Kiedyś pewna mądra osoba powiedziała mi, ze cuda nie zdarzają się bez wiary. Ja takową straciłam w momencie śmierci Louisa. Cuda się nie zdarzają i nigdy nie zdarzały. Wydarzenia brane za cud to po prostu zwykłe przypadki lub szczęście. Cuda się nigdy nie zdarzają, a ci którzy w nie wierzą, pragną po prostu mieć wiarę w cokolwiek. Marzenia się nie spełniają, prawdziwej miłości nie poznaje się na ulicy, a cuda się nie zdarzają!
Schodziłam po schodach, niechcący wpadłam na jakiegoś kolesia. Niestety wywrócił się ze wszystkimi kartkami i zeszytami. Dzisiaj mój pech przeszedł wszelką granicę.
- Przepraszam. Nie chciałam, jest mi naprawdę przykro. Nie zauważyłam cię - chciałam ciągnąć dalej, ale mi przerwał, mówiąc głośno, żeby mnie przekrzyczeć:
- Hej, hej, przystopuj, bo ci żyłka pęknie. Nic się nie stało - śmiał się przystojny szatyn. - Po prostu się wywróciłem, przecież nie zrobiłaś tego specjalnie. Chociaż, kto wie.. - zaśmiał się przystojniak.
- Nie, nie, ja naprawdę nie chciałam. To był czysty przypadek. Pokłóciłam się z moim chłopakiem. W sumie moim byłym chłopakiem i byłam strasznie wkurzona i cię nie zauważyłam. Uhm...Przepraszam- musiałam skończyć, bo zabrakło mi już tchu. Jego oczy były boskie. Nie mogłam przestać się gapić.
- Hej! Ziemia do ... ?
- Katie jestem. To znaczy Katherine, ale znajomi mówią do mnie Katie. A ty jesteś ?
- Przecież już mówiłem, ale tak się na mnie gapiłaś, że nie usłyszałaś. Jestem Louis. Miło mi cię poznać, Katherine.
-Proszę, mów do mnie Katie. Tak jest szybciej i ładniej. Jesteś nowy w naszej szkole? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
- Bo tu nie chodzę, moja kuzynka chodzi tu do... z resztą nieważne chodzi tu do szkoły. - uśmiechnął się. Jego białe żeby aż raziły w oczy. Uśmiechał się nieziemski, a do tego jeszcze jego niebiesko-zielone oczy?! Umm... - Przyniosłem jej tylko zeszyty i notatki i szukam klasy numer 410 od pięciu minut. Pomożesz mi?
-Jasne. Chodź zaprowadzę cię. 410 jest na samej górze. - uśmiechnęłam się, ale wyszedł z tego tylko jakiś grymas.
- Co ci jest? Aż tak bardzo się wypachniłem, że aż cię krzywi ?
- Co? Nie, nie tylko... W sumie to nie wiem, a pachniesz bardzo ładnie - palnęłam. No i teraz wyszłam na kompletna idiotkę. Nie dość, ze męczy mnie pech to jeszcze sama sobie nabawiam problemów.
- Dziękuję, ty tez pachniesz niczego sobie. - zaczął się śmiać - No! A teraz prowadź! - uśmiechnął się miło i poszliśmy.
Miłość przychodzi znienacka, lecz nie poprzez cud. Nic nie jest łatwe, a szczególnie nie miłość o którą trzeba dbać i się troszczyć. To nie dla mnie. Przeżyłam jedną prawdziwą miłość i tyle mi wystarczy. Nie lubię ranić ludzi. Nie chcę ranić ludzi. Nie mogę więcej ranić ludzi...
-Kochasz mnie jeszcze?- usłyszałam cichy szept nad uchem. Odwróciłam się delikatnie z uśmiechem na ustach i powiedziałam:
- Głupio pytasz, oczywiście, ze tak. - musnęłam delikatnie jego usta i zagłębiłam się w dalszą lekturę. Przykryłam się kocem i spojrzałam na Louisa, który smutny ruszył w stronę kuchni. Westchnęłam głośno i przeciągle i wstałam z fotela. Ruszyłam powolnym krokiem w stronę kuchni i w połowie przedpokoju zobaczyłam płatki róż na podłodze. Przeszłam po nich delikatnie i weszłam cicho do kuchni. Rozejrzałam się po pięknie ustrojonej jadalni i weszłam do kuchni. Louis stał oparty o barek i z skrzyżowanymi na piersiach rękoma, zawadiacko się do mnie uśmiechał. Podeszłam do niego i pocałowałam w usta.
- Pięknie tu. - Louis zaśmiał się cicho i szepnął mi do ucha.
- Brałem przykład z pięknej osóbki. - uśmiechnęłam się od ucha do ucha i pocałowałam go namiętnie w usta.
Kiedyś pewna mądra osoba powiedziała mi, ze cuda nie zdarzają się bez wiary. Ja takową straciłam w momencie śmierci Louisa. Cuda się nie zdarzają i nigdy nie zdarzały. Wydarzenia brane za cud to po prostu zwykłe przypadki lub szczęście. Cuda się nigdy nie zdarzają, a ci którzy w nie wierzą, pragną po prostu mieć wiarę w cokolwiek. Marzenia się nie spełniają, prawdziwej miłości nie poznaje się na ulicy, a cuda się nie zdarzają!
Schodziłam po schodach, niechcący wpadłam na jakiegoś kolesia. Niestety wywrócił się ze wszystkimi kartkami i zeszytami. Dzisiaj mój pech przeszedł wszelką granicę.
- Przepraszam. Nie chciałam, jest mi naprawdę przykro. Nie zauważyłam cię - chciałam ciągnąć dalej, ale mi przerwał, mówiąc głośno, żeby mnie przekrzyczeć:
- Hej, hej, przystopuj, bo ci żyłka pęknie. Nic się nie stało - śmiał się przystojny szatyn. - Po prostu się wywróciłem, przecież nie zrobiłaś tego specjalnie. Chociaż, kto wie.. - zaśmiał się przystojniak.
- Nie, nie, ja naprawdę nie chciałam. To był czysty przypadek. Pokłóciłam się z moim chłopakiem. W sumie moim byłym chłopakiem i byłam strasznie wkurzona i cię nie zauważyłam. Uhm...Przepraszam- musiałam skończyć, bo zabrakło mi już tchu. Jego oczy były boskie. Nie mogłam przestać się gapić.
- Hej! Ziemia do ... ?
- Katie jestem. To znaczy Katherine, ale znajomi mówią do mnie Katie. A ty jesteś ?
- Przecież już mówiłem, ale tak się na mnie gapiłaś, że nie usłyszałaś. Jestem Louis. Miło mi cię poznać, Katherine.
-Proszę, mów do mnie Katie. Tak jest szybciej i ładniej. Jesteś nowy w naszej szkole? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.
- Bo tu nie chodzę, moja kuzynka chodzi tu do... z resztą nieważne chodzi tu do szkoły. - uśmiechnął się. Jego białe żeby aż raziły w oczy. Uśmiechał się nieziemski, a do tego jeszcze jego niebiesko-zielone oczy?! Umm... - Przyniosłem jej tylko zeszyty i notatki i szukam klasy numer 410 od pięciu minut. Pomożesz mi?
-Jasne. Chodź zaprowadzę cię. 410 jest na samej górze. - uśmiechnęłam się, ale wyszedł z tego tylko jakiś grymas.
- Co ci jest? Aż tak bardzo się wypachniłem, że aż cię krzywi ?
- Co? Nie, nie tylko... W sumie to nie wiem, a pachniesz bardzo ładnie - palnęłam. No i teraz wyszłam na kompletna idiotkę. Nie dość, ze męczy mnie pech to jeszcze sama sobie nabawiam problemów.
- Dziękuję, ty tez pachniesz niczego sobie. - zaczął się śmiać - No! A teraz prowadź! - uśmiechnął się miło i poszliśmy.
Miłość przychodzi znienacka, lecz nie poprzez cud. Nic nie jest łatwe, a szczególnie nie miłość o którą trzeba dbać i się troszczyć. To nie dla mnie. Przeżyłam jedną prawdziwą miłość i tyle mi wystarczy. Nie lubię ranić ludzi. Nie chcę ranić ludzi. Nie mogę więcej ranić ludzi...
- Patrz! Ktoś podjeżdża! – krzyknęła mi nagle do ucha Leila.
-Widzę! To nie musi być Lou, każdy w tym mieście ma auto.- oburknęłam, siedziałyśmy pod blokiem Gabrielli już trzecią godzinę. Miałam dość. Wiedziałam, że on nie przyjedzie i nie robiłam już sobie nadziei, ale jak się Leila uprze to nie masz wyboru.
-No, ale mówię ci, tym razem to będzie on.
-Tak, w poprzednich 120 autach też jechał on. Ale popatrz! Nadal go tu nie ma, ale z niego zgrywus. Louis jesteś tu?! Halo, nie widzę cię! – zaczęłam krzyczeć jak jakaś nienormalna. Kończyła mi się cierpliwość do siedzenia na dworze.
- Jestem, nie krzycz tak! Pobudzicie sąsiadów! – nie mogłam uwierzyć własnym oczom, przede mną stał, nikt inny, jak sam Louis Tomlinson.
Czasami ludzie tracą cierpliwość. Tracą wiarę i nadzieję, ale nigdy nie tracą bliskich. ja straciłam wszystko, dokładnie w tej kolejności. Nie mogłam uwierzyć, że ja: zawsze dobra, uśmiechnięta dziewczyna straciłam wszystko w ciągu kilku tygodni. całe moje życie legło w gruzach i nie ma kto mi pomóc odbudować miasta zwanym Katherina.
Czasami ludzie tracą cierpliwość. Tracą wiarę i nadzieję, ale nigdy nie tracą bliskich. ja straciłam wszystko, dokładnie w tej kolejności. Nie mogłam uwierzyć, że ja: zawsze dobra, uśmiechnięta dziewczyna straciłam wszystko w ciągu kilku tygodni. całe moje życie legło w gruzach i nie ma kto mi pomóc odbudować miasta zwanym Katherina.
- Hej, Louis, nie patrz się tak na mnie. To krępujące. – spojrzałem jej się w oczy. Szarość podkreślała zielony kolor jej oczu. Jakbym zobaczył ją za pierwszym razem w takim stroju, pomyślałbym, że jest idealna. Jej rude włosy, były teraz skręcone w koku i tylko kilka, pojedynczych włosków wydostała się z niego. Wyglądała ślicznie.
- Louis, no !
- Przepraszam. Wyglądasz przepięknie. Brakuje mi słów. – Katie uśmiechnęła się i podeszła do mnie. Teraz, żeby sięgnąć moich ust, nie musiała stawać na placach. Delikatnie musnęła wargami moje usta i pociągnęła mnie za rękę za sobą.
- To gdzie idziemy ?
- Ten na samym końcu, jest nasz. – kiedy jej to powiedziałem, Katie zatrzymała się. Jej oczom ukazał się średniej wielkości, żółty jacht. Na rufie wisiała flaga z napisem ‘Kocham Cię!’, a obok leżał bukiet żółtych róż.
- Boże Louis ! To jest piękne! Kocham Cię. – niespodziewanie dla mnie Katie odwróciła się do mnie i pocałowała mnie tak mocno, ze prawie się przewróciłem, ale po chwili odzyskałem równowagę i mogłem już ‘oddać’ jej pocałunek. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Jesteś panem swojego świata. Możesz go stworzyć idealnym i zapomnieć o przeszłości. Żyć w lepszym świecie i poznawać lepszych ludzi. Możesz to wszystko mieć. Wystarczy, ze uwierzysz.
_____________________________________________
Dzień Dobry!! Specjalnie dla Clauds(*:) wspomnienia o Louisie.
Leila to przyjaciółka Katie z pierwszej części opowiadania.
Dziękuję za te 6 komentarzy!! :*
Jesteś panem swojego świata. Możesz go stworzyć idealnym i zapomnieć o przeszłości. Żyć w lepszym świecie i poznawać lepszych ludzi. Możesz to wszystko mieć. Wystarczy, ze uwierzysz.
Siedziałam na pralce i czekałam na telefon od Nialla, którym miał mi oznajmić, czy już mogę dzwonić do Lou. Bałam się jego reakcji. Zastanawiałam się jak mu to powiedzieć. Czy mniej będzie bolało jak powiem prosto z mostu, czy jak będę przeciągała. Nagle w łazience rozbrzmiały ciche dźwięki 'Just a Dream', odebrałam szybko, żeby mężczyzna, z którym.. (Fuj! Nie chcę nawet o tym myśleć..) nie usłyszał...
- Tak, słucham? - powiedziałam szybko niespokojnym głosem. Nagle z telefonu wydobył się ostry głos Louisa, którego najmniej się w tym momencie spodziewałam.
- Powiedz mi, ze to nieprawda i będzie po sprawie, Katie. - powiedział z nutą nadziei w głosie. Bałam się mu to wszystko powiedzieć. Wiedziałam, że nie mogę kłamać, bo wyjdzie na jeszcze gorsze.
- Przepraszam. Wiesz, ze nie jestem taka codziennie. Upiłam się, Louis. Jakbym mogła cofnąć czas nigdy bym nie poszła na tą dyskotekę. Nie ruszyłabym się z domu.
- Myślisz, że zwykłe przepraszam pomoże? Że wszystko co złe zapadnie w niepamięć?
- Nie, ale.. - nie zdążyłam dokończyć, kiedy przerwał mi:
- No właśnie. Więc czego ode mnie oczekujesz, Katie? Że wybaczę ci, bo ty żałujesz? Żałuj, chyba tego ci teraz potrzeba. Bo po mnie stratę sobie szybko kimś uzupełnisz. Z resztą już to zrobiłaś, jak widzę. Więc powodzenia w życiu ! - powiedział Louis i chciał kończyć, kiedy powiedziałam tylko ciche:
- Kocham cię, Louis.
- Ja ciebie też, Katie, ale to nic nie da, skoro mnie oszukujesz. Nie na tym polega miłość.
- Tak? To co mi powiesz na tema tej jakże uroczej blondynki, którą obmacywałeś w klubie niedawno? - Louis zamilkł. Pewnie nie podejrzewał, ze widziałam te zdjęcia albo nie spodziewał się, że wykorzystam to przeciw niemu.
- To nie to samo, Katie. Ja cię z nią nie zdradziłem. – powiedział i chciał zakończyć połączenie, ale krzyknęłam.:
- Jesteś pieprzonym tchórzem ! Ja ci przynajmniej powiedziałam co zrobiłam, a ty nie jesteś nawet w stanie nic mi powiedzieć na temat uroczej blondynki z klubu.
- Byłem pijany i nie myślałem zbyt trzeźwo.
- Niezbyt często to robisz. Nawet nie jesteś w stanie mi powiedzieć, co tak naprawdę zaszło między tobą, a blond. Wiem, ze kłamiesz.
- Nie kłamię, Katie. Po co miałbym to robić. Nie jestem taki jak ty !
- Że co proszę ?! Do mnie to było ? – nie mogłam uwierzyć, ze Lou oskarża mnie o coś co zawsze uważałam za najgorsze z możliwych rozwiązań. Po nim się tego nie spodziewałam. Przecież zawsze był spokojny i szarmancki. Nigdy się tak do mnie nie odezwał. W sumie nigdy nie miał powodu.
- A rozmawiam z kimś innym jeszcze ?! Nie bądź głupia, Katie. Obydwoje dobrze wiemy, że na każdym kroku mnie okłamujesz !
- A podasz mi przykład ? – zapytałam spokojnie, bo wiedziałam, ze owego nie ma. Nigdy nie skłamałam w sprawie Lou i nigdy bym tego nie zrobiła.
-‘Kocham Cię Lou’. Gówno wiesz o miłości, Kat. Nie dziwię się Austinowi, ze z ciebie zrezygnował. Jesteś pustą idiotką, która puszcza się na każdej imprezie. Myślałaś, ze co? Że nigdy nie dowiem się o twoim wybryku w klubie? Zdjęcia pojawiły się w Internecie nim zdążyłaś stamtąd wyjść. Kto wie ilu facetom się oddałaś wtedy. – zaniemówiłam. Teraz naprawdę przesadził i nie chodzi tu o nazwanie mnie szmatą, ale o to, ze powraca do starych historii, o których powiedziałam mu w zaufaniu, o których nikt inny miał nie wiedzieć. I co? Wyszło na to, ze to ja jestem ta zła i niedobra. Ze to ja jestem puszczalską gnidą, która daje dupy każdemu napotkanemu facetowi. Miałam dość tej rozmowy. W sumie to, to nie była rozmowa tylko monolog Louisa polegający na zjechaniu mojego imienia.
- Przepraszam, że dążyłam, aby nasz związek był idealny i żeby niczego nam nie brakowało! Przepraszam, ze jestem taka niedojrzała, ze nie dorosłam nawet do tego by być kochaną przez takiego palanta jak ty! Ale pewnie. W czym ci szkodzi zwalić winę na niczego winną dziewczynę, która tylko była tępo zaślepiona miłością. Oj wróć. Przecież ja nie wiem co to jest miłość, prawda ? A więc pieprz się Palancie i obyś gnił w piekle w najgorszych męczarniach. – nie wiem, czy usłyszał ostatnie słowa, bo kiedy skończyłam mówić, słyszałam tylko miarowe pikanie głoszące zakończenie połączenia. DUPEK ! Nie miałam nic więcej do dodania na jego temat. Przecież tak naprawdę to wszystko jego wina, gdyby tu był ze mną nigdy nic by się nie wydarzyło. Gdyby nie ta blondi z klubu nic bym nie zrobiła. Cały czas byłabym tą dziewczyną, którą byłam zanim poznałam Louisa. Ale wszystko stracone. Spojrzałam w lustro i powiedziałam:
- Oto przed tobą stoi nowa Katie, która nie da sobą pomiatać. Będzie rezolutną dziewczyną, która wykorzystuje mężczyzn, tak jak oni ją. Tak, czas wyjść z łazienki Nowa Katie. - wyszłam z łazienki, ale w całym domu było strasznie cicho. Trochę się obawiałam, ale podeszłam do łóżku, na którym leżała karteczka, wzięłam ją do ręki nie czytając i schowałam do kieszeni marynarki. Wyszłam z mieszkania i zwróciłam się w stronę mojego domu. Nie wiedziałam gdzie jestem i która jest godzin, ale ruszyłam przed siebie mając nadzieję, ze idę w dobrą stronę
_____________________________________________
Dzień Dobry!! Specjalnie dla Clauds(*:) wspomnienia o Louisie.
Leila to przyjaciółka Katie z pierwszej części opowiadania.
Dziękuję za te 6 komentarzy!! :*
środa, 8 sierpnia 2012
Pięćdziesiąt jeden.
- Niall, proszę oddzwoń... - nagrywałam pięćdziesiątą z kolei wiadomość na jego poczcie głosowej. Za każdym razem o tej samej treści. Wiedziałam, że zawaliłam. Powinnam była powiedzieć mu o tym wszystkim , kiedy ponownie się spotkaliśmy. Bałam się, że on tego nie zaakceptuje i pomyśli o mnie jak o zdzirowatej lafiryndzie, która puszcze się ze wszystkimi, a później oddaje dziecko do adopcji. Bolało mnie to, że mogłam tego wszystkiego uniknąć. Mogłam żyć z nim szczęśliwie przez kilkadziesiąt kolejnych lat, ale kim bym była, gdybym czegoś nie spieprzyła. Potrafię zawalić nawet najprostszą rzecz, więc czym dla Katheriny Graham jest rozwalenie udanego związku?!
Usiadłam na sofie i wpatrywałam się tępo w ścianę. Nagle ktoś do mnie podszedł i objął mnie ramieniem. Spojrzałam na Denisa i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Kat, co się dzieje? - spytał cicho, a ja tylko patrzyłam, a po moich policzkach ciekły łzy, które były oznaką słabości. Ból nie istnieje. Ból to fikcja.
- A jak wyglądam? - spytałam i spojrzałam się na niego zaczerwienionymi oczami.
- Świetnie. - odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy i pocałował mnie w czoło. Nie potrzebowałam jego czułości. nie potrzebowałam jego. Potrzebowałam za to mojego ukochanego blondaska, który najwyraźniej nie chciał potrzebować mnie.
- A więc tak się czuje. - powiedziałam cicho, nie patrząc w oczy Denisowi. Oszukiwałam sama siebie, potrzebowałam czułości. Niezależnie od kogo. Byłam samotna. Teraz. Wtedy. Zawsze.
Spojrzałam w oczy Denisowi, a on powoli przysunął swoją twarz do mojej i delikatnie musnął moje wargi. Z moich oczu płynęły łzy, a ja nie panowałam nad tym co robię. Denis objął moją twarz. Po chwili jego usta przeniosły się na szyję i całował każdy najdelikatniejszy zakątek. Nagle w drzwiach stanęła Gabriella i zszokowana wpatrywała się w nas przez krótką chwilę, po czym uświadomiła sobie, ze facet, który mnie całuje to nie Niall.
- Wynocha! - krzyknęłam, czując jak słone łzy napływają mi do oczu. Po chwili widziałam wszystko jak przez mgłę, a Denis nadal nie ruszał się z kanapy.
- Wyjazd!! - krzyknęłam głośniej. Denis zerwał się z kanapy i wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Po chwili w salonie pojawiła się Gabriella i donośnie zwróciła się w moją stronę:
- Nie wiem, co to było to przed chwilą. Nie wiem w ogóle co ty wyprawiasz, Katie! Gdzie się podziała ta inteligentna i wrażliwa dziewczyna?! Stałaś się zimną suką i dobrze o tym wiesz! - zaniosłam się płaczem i schowałam twarz w dłoniach. Po chwili usłyszałam głos Cristiana, który próbował uspokoić Gabriella, która nadal wyzywała mnie pod nosem. Wiem, że źle zrobiłam. Wiem, ze jestem zła. Wiem, ze nie zdołam niczego już naprawić i wiem, ze moje życie traci sens z każdym oddechem. Brakuje mi Louisa, który próbował mnie pocieszyć za każdym razem gdy w moim ulubionym serialu główna bohaterka traciła nadzieję. Pamiętam jego każdy pocałunek, ale zapominałam jego uśmiech. Zapominałam te dołeczki w policzkach, gdy kąciki jego ust unosiły się do góry. Teraz? teraz liczyłam się tylko ja i choć wiedziałam, że w końcu się na tym przejadę, nadal to robiłam. Myślałam, że nie mam w nikim oparcia, ze Niall jest ze mną tylko dlatego, że myśli iż zdoła zapomnieć o Liv przy mnie. Myślałam...
- Za dużo myślisz. - mruknęłam pod nosem i wzięłam do ręki butelkę taniego wina. Wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w etykietę i rzuciłam butelką o ścianę.
- Głupia, zdzirowata lafirynda!! - krzyczałam, gdy po chwili ktoś złapał mnie za ręce i trzymał w mocnym uścisku. Próbowałam się wyrwać, ale po chwili uznałam, że moje wysiłki idą na marne, więc przestałam się szamotać. Uścisk zelżał, a ja odwróciłam się w stronę Nialla, który ze łzami w oczach wpatrywał się w moje oczy.
- Niall, ja... - próbowałam coś powiedzieć, ale Niall zamknął oczy i westchnął żałośnie.
- Przeprosisz mnie i po miesiącu znowu mnie zranisz. Ponownie odkryjesz rąbek jakiejś tajemnicy, tym samy niszcząc moje życie. Nie łatwo jest budować życie od nowa, Kat. Jesli masz coś jeszcze do ukrycia powiedz mi to teraz albo odejdę na zawsze. - zalałam się łzami. Chciałam przytulić się do blondyna, ale ten odsunął się i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Spojrzałam na niego, a on tylko mrugnął, żeby powstrzymać łzy.
- Nie masz prawa mnie okłamywać, Katie. Nie masz prawa. - powiedział i usiadł na kanapie. Schował twarz w dłonie i krzyknął:
- Nie masz prawa!! - zszokowana jego krzykiem zaniosłam się jeszcze głośniejszym szlochem, po czym usłyszałam :
- Zawsze to robisz!! Zawsze wymuszasz płacz, a potem wszystko ci uchodzi na sucho! Nie potrafisz zmierzyć się z rzeczywistością!!
- Nie krzycz na mnie, Niall. - szepnęłam i usiadłam w fotelu naprzeciwko Nialla. Blondyn jakby niewzruszony moją prśbą krzyczał dalej, gestykulując przy tym zamaszyście rękoma:
- Nie potrafisz się pogodzić się z tym, ze Louis jest martwy! - spojrzałam się przerażona na Nialla, który ze łzami w oczach stał nade mną i krzyczał jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa. Nie mogłam go słuchać. nie chciałam go słuchać. Wolałam stracić słuch, niż wysłuchiwać jego głosu. Nie pokochałam takiego Nialla, kochałam wyrozumiałego i wrażliwego Nialla.
- MARTWY! NIEŻYWY! LOUISA NIE MA! - wykrzyczał Niall i skierował się w stronę drzwi.
- Przestanę oddychać jeśli wyjdziesz. - szepnęłam błagalnie, a Niall spojrzał na mnie z obrzydzeniem i powiedział:
- Jak dla mnie możesz nawet nie żyć. - usłyszałam trzask drzwi i zalałam się donośnym płaczem. Nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Straciłam wszystkich, choć myślałam, że robię dobrze. Myślałam, że jestem dobra...Okazało się, ze wręcz przeciwnie. W tym momencie nawet ja chciałabym nie żyć. Bo bycie martwym byłoby lepsze niż bycie czułym na każdy błąd człowiekiem. Bycie martwym okazałoby się lepszym wyjściem niż bycie człowiekiem takim jak ja.
_______________________
Dobry wieczór! Dziękuję tym trzem osobom za pozostawienie komentarzy! *:
Bardzo miło mi było czytać te dłuuuuuuuuuugie wypowiedzi. mam nadzieję, że nie zrazi was ten nieudany rozdział! :3 Nie wiem, kiedy będzie następny, ale mam nadzieję, że już niedługo (:
Usiadłam na sofie i wpatrywałam się tępo w ścianę. Nagle ktoś do mnie podszedł i objął mnie ramieniem. Spojrzałam na Denisa i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Kat, co się dzieje? - spytał cicho, a ja tylko patrzyłam, a po moich policzkach ciekły łzy, które były oznaką słabości. Ból nie istnieje. Ból to fikcja.
- A jak wyglądam? - spytałam i spojrzałam się na niego zaczerwienionymi oczami.
- Świetnie. - odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy i pocałował mnie w czoło. Nie potrzebowałam jego czułości. nie potrzebowałam jego. Potrzebowałam za to mojego ukochanego blondaska, który najwyraźniej nie chciał potrzebować mnie.
- A więc tak się czuje. - powiedziałam cicho, nie patrząc w oczy Denisowi. Oszukiwałam sama siebie, potrzebowałam czułości. Niezależnie od kogo. Byłam samotna. Teraz. Wtedy. Zawsze.
Spojrzałam w oczy Denisowi, a on powoli przysunął swoją twarz do mojej i delikatnie musnął moje wargi. Z moich oczu płynęły łzy, a ja nie panowałam nad tym co robię. Denis objął moją twarz. Po chwili jego usta przeniosły się na szyję i całował każdy najdelikatniejszy zakątek. Nagle w drzwiach stanęła Gabriella i zszokowana wpatrywała się w nas przez krótką chwilę, po czym uświadomiła sobie, ze facet, który mnie całuje to nie Niall.
- Wynocha! - krzyknęłam, czując jak słone łzy napływają mi do oczu. Po chwili widziałam wszystko jak przez mgłę, a Denis nadal nie ruszał się z kanapy.
- Wyjazd!! - krzyknęłam głośniej. Denis zerwał się z kanapy i wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Po chwili w salonie pojawiła się Gabriella i donośnie zwróciła się w moją stronę:
- Nie wiem, co to było to przed chwilą. Nie wiem w ogóle co ty wyprawiasz, Katie! Gdzie się podziała ta inteligentna i wrażliwa dziewczyna?! Stałaś się zimną suką i dobrze o tym wiesz! - zaniosłam się płaczem i schowałam twarz w dłoniach. Po chwili usłyszałam głos Cristiana, który próbował uspokoić Gabriella, która nadal wyzywała mnie pod nosem. Wiem, że źle zrobiłam. Wiem, ze jestem zła. Wiem, ze nie zdołam niczego już naprawić i wiem, ze moje życie traci sens z każdym oddechem. Brakuje mi Louisa, który próbował mnie pocieszyć za każdym razem gdy w moim ulubionym serialu główna bohaterka traciła nadzieję. Pamiętam jego każdy pocałunek, ale zapominałam jego uśmiech. Zapominałam te dołeczki w policzkach, gdy kąciki jego ust unosiły się do góry. Teraz? teraz liczyłam się tylko ja i choć wiedziałam, że w końcu się na tym przejadę, nadal to robiłam. Myślałam, że nie mam w nikim oparcia, ze Niall jest ze mną tylko dlatego, że myśli iż zdoła zapomnieć o Liv przy mnie. Myślałam...
- Za dużo myślisz. - mruknęłam pod nosem i wzięłam do ręki butelkę taniego wina. Wpatrywałam się przez dłuższą chwilę w etykietę i rzuciłam butelką o ścianę.
- Głupia, zdzirowata lafirynda!! - krzyczałam, gdy po chwili ktoś złapał mnie za ręce i trzymał w mocnym uścisku. Próbowałam się wyrwać, ale po chwili uznałam, że moje wysiłki idą na marne, więc przestałam się szamotać. Uścisk zelżał, a ja odwróciłam się w stronę Nialla, który ze łzami w oczach wpatrywał się w moje oczy.
- Niall, ja... - próbowałam coś powiedzieć, ale Niall zamknął oczy i westchnął żałośnie.
- Przeprosisz mnie i po miesiącu znowu mnie zranisz. Ponownie odkryjesz rąbek jakiejś tajemnicy, tym samy niszcząc moje życie. Nie łatwo jest budować życie od nowa, Kat. Jesli masz coś jeszcze do ukrycia powiedz mi to teraz albo odejdę na zawsze. - zalałam się łzami. Chciałam przytulić się do blondyna, ale ten odsunął się i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Spojrzałam na niego, a on tylko mrugnął, żeby powstrzymać łzy.
- Nie masz prawa mnie okłamywać, Katie. Nie masz prawa. - powiedział i usiadł na kanapie. Schował twarz w dłonie i krzyknął:
- Nie masz prawa!! - zszokowana jego krzykiem zaniosłam się jeszcze głośniejszym szlochem, po czym usłyszałam :
- Zawsze to robisz!! Zawsze wymuszasz płacz, a potem wszystko ci uchodzi na sucho! Nie potrafisz zmierzyć się z rzeczywistością!!
- Nie krzycz na mnie, Niall. - szepnęłam i usiadłam w fotelu naprzeciwko Nialla. Blondyn jakby niewzruszony moją prśbą krzyczał dalej, gestykulując przy tym zamaszyście rękoma:
- Nie potrafisz się pogodzić się z tym, ze Louis jest martwy! - spojrzałam się przerażona na Nialla, który ze łzami w oczach stał nade mną i krzyczał jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa. Nie mogłam go słuchać. nie chciałam go słuchać. Wolałam stracić słuch, niż wysłuchiwać jego głosu. Nie pokochałam takiego Nialla, kochałam wyrozumiałego i wrażliwego Nialla.
- MARTWY! NIEŻYWY! LOUISA NIE MA! - wykrzyczał Niall i skierował się w stronę drzwi.
- Przestanę oddychać jeśli wyjdziesz. - szepnęłam błagalnie, a Niall spojrzał na mnie z obrzydzeniem i powiedział:
- Jak dla mnie możesz nawet nie żyć. - usłyszałam trzask drzwi i zalałam się donośnym płaczem. Nie miałam nikogo, kto mógłby mi pomóc. Straciłam wszystkich, choć myślałam, że robię dobrze. Myślałam, że jestem dobra...Okazało się, ze wręcz przeciwnie. W tym momencie nawet ja chciałabym nie żyć. Bo bycie martwym byłoby lepsze niż bycie czułym na każdy błąd człowiekiem. Bycie martwym okazałoby się lepszym wyjściem niż bycie człowiekiem takim jak ja.
_______________________
Dobry wieczór! Dziękuję tym trzem osobom za pozostawienie komentarzy! *:
Bardzo miło mi było czytać te dłuuuuuuuuuugie wypowiedzi. mam nadzieję, że nie zrazi was ten nieudany rozdział! :3 Nie wiem, kiedy będzie następny, ale mam nadzieję, że już niedługo (:
sobota, 4 sierpnia 2012
Pięćdziesiąt.
Babcia od zawsze mówiła mi, że człowieka zakochanego poznasz po jego oczach. Będą tętniącym życiem strumieniem, którego źródłem będzie ukochany. Mówiła, że oczy to jedyny narząd, który nie kłamie. Poznasz po nich wszystko. Począwszy od miłości, kończąc na złości i samotności. Kiedy poznasz człowieka na tyle, że możecie porozumiewać się bez słów możesz śmiało powiedzieć, że jesteś jego przyjacielem. Jeśli nie zdołasz poznać go na tyle, żeby wyczytać z jego oczu wszystkiego, nie masz prawa nazywać się jego najbliższym. Kiedy człowiek nie chce rozmawiać wpatruje się w przestrzeń - możesz tylko się przypatrywać. Czasami człowiek potrzebuje chwili odpoczynku, jego oczy nie wyrażają niczego, ale po chwili jego kanaliki łzowe są pełne i czyste krople spływają powoli po policzku i uderzają od ziemię. Łzy bólu mocno uderzają o posadzkę, głosząc, że są cięższe niż wszystkie inne. Kiedy pojawiają się łzy, pomieszczenie zaczynają wypełniać pojedyncze słowa - twardsze, ale zarazem wypełnione smutkiem i wrażliwością.
Człowiek bez chwili słabości nie istnieje. Każdy ma chwile słabości, kiedy potrzebuje tylko położyć się na ziemi i zacząć płakać. Chcąc zapomnieć snuje marzenia, które pogłębiają jego rozpacz. Pragnie odizolować się od ludzi, którzy zadają ból, chcą żyć w przeświadczeniu, że już nigdy nie spotka ich nic złego.
Chcą być szczęśliwy, ale to nie my piszemy scenariusz naszego życia. A jeśli mielibyśmy szansę przeczytać go od początku do końca? Ilu ludzi zaryzykowałoby i poznało swoją przyszłość? Niewielu chciałoby wiedzieć, kiedy jego bliscy zachorują, czy kiedy zdarzy się coś złego. Bo nikt nie chce myśleć o tym, że na świecie istnieje także zło i śmierć.
Życie jest długie, ale nie dla wszystkich. Niektórzy nie potrafią tego pojąć i czekają ze spełnianiem swoich marzeń, kiedy sami nie będą potrafili ruszyć się z łóżka. Będą stać przy oknie za pomocą balkoniku i żałować, że nie zrobili tylu rzeczy. Czekali, aż będą dorośli, nie będą mieli nic do stracenia. Będą żyli swoim życiem i nikt nie będzie im wchodził w drogę, ale zawsze znajdzie się ktoś niepożądany, kto zepsuje całą frajdę i wyssie całą zabawę z życia. Zmusi cię do miłości i do wiecznego życia w przeświadczeniu, że nie ma już czasu na zabawę. Jesteś dorosła. Nie możesz szaleć, bo ci nie wypada. W każdym wieku wypada być szczęśliwym, a jeśli chce się być szczęśliwym należy być szczerym i prawdziwym.
- Nie mówisz mi wszystkiego. - powiedział Niall i chwycił moją twarz w swoje dłonie. Uklęknął przede mną i mruknął:
- Proszę, Katie, nie oszukuj wszystkich i powiedz, co wiesz. - co miałam mu powiedzieć? Wiedziałam tyle, co inni, prawie...
- Denis wyjechał, bo... - zaczęłam, ale wiedziałam, ze nie mogę skończyć. Obiecałam, a obietnic się nie łamie...
- Katie - mruknął Niall mocniejszym głosem, spojrzałam na niego zaczerwienionymi oczami - powiedz mi, co wiesz. - wstałam z łóżka i podeszłam do biurka, z którego wyjęłam jedno zdjęcie. Podałam mu, a on wpatrywał się w nie, jakby nigdy nie widział 4 letniego dziecka.
- Znałam Denisa wcześniej... - szepnęłam i spojrzałam się na niego. Niall patrzył jak oniemiały i wybiegł z pokoju, wyrzucając zdjęcie na ziemię. Usiadłam na ziemi i po chwili usłyszałam głośny trzask drzwiami. Płakałam nad zdjęciem małego bruneta i krzyczałam. Próbowałam się wyładować, ale nie potrafiłam. Wiedziałam, ze jeśli powiem mu prawdę znienawidzi mnie, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Przecież nie jestem złą kobietą... Oddałam Josepha, bo musiałam... Musiałam, nie mogłam wychować dziecka, które nie zostało poczęte z miłości. Nie mogłabym kochać dziecka, które nie byłoby spokrewnione z Louisem. Nie mogłam wychować tego dziecka.
- Nie mogłam! - krzyknęłam i kopnęłam w szafkę. Spadł z niej wazon, który roztrzaskał się na setki małych kawałków. Jeden z nich uderzył w moje ramię. Krew powoli spływała po ręce i małymi kroplami spadała na beżowe spodnie. Poszłam do salonu i wyciągnęłam dwie butelki alkoholu. Wróciłam z powrotem do pokoju i oparłam się o łóżko.
- Nie mogłam. - powiedziałam i wypiłam pierwszy łyk.
- Wiesz, co mnie boli najbardziej? - mruknąłem cicho pod nosem i spojrzałem na nagrobek. Cmentarz wydawał się teraz pustkowiem i czułem, że mogę powiedzieć wszystko, co mi leży na sercu. Wiedziałem, że jedyna osoba, która potrafiła mnie wysłuchać leży teraz trzy metry pod ziemią, a z jej ciała prawdopodobnie zostały same kości. Bolało... Cholernie bolało, ze nie mogłem jej przed śmiercią opowiedzieć wszystkiego. Obwiniałem siebie za to, że Liv straciła poczucie bezpieczeństwa, poczuła, ze przestała być kochana. Wiedziała, że nie ma w nikim oparcia, bo ja byłem zbyt zajęty wysłuchiwaniem Katie, która wyolbrzymiała swoje problemy.
- Że nie wiem, czego ona ode mnie oczekuje. - odpowiedziałem sam sobie na pytanie i schowałem twarz w dłoniach. Łzy przelatywały między moimi palcami i leciały na wilgotną ziemię. - Kocham ją, ale ona nie... - głos mi się załamał i nie dokończyłem zdania. Patrzyłem na nagrobek, jakby przede mną miała zaraz stanąć Olivia i powiedzieć, co mam robić. Ona zawsze wiedziała.
- Kocham ją, Liv. Kocham, ale ona nie potrafi zapomnieć o Louisie, a teraz dowiedziałem się, ze ma dziecko. Zgadnij z kim. - zaśmiałem się pod nosem i powiedziałem - z Denisem. Tak, z tym samy Denisem, którego ja i ty próbowaliśmy przygarnąć do naszej rodziny. - nie mogłem się powstrzymać, więc wziąłem do ręki jeden ze zniczy i stłukłem go na posadzce nagrobka.
- Nie powinnaś umierać!! Nie ty!! - krzyczałem i płakałem coraz bardziej roztrzaskując połamany już znicz. Słone łzy spływały do moich ust, a ja połykałem je i dusiłem się. Nie mogłem wziąć głębokiego oddechu, więc klęknąłem przy grobie, tak, żeby łzy spływały na posadzkę. Żałowałem tylu decyzji, tylu związków, ale nie żałowałem, ze poznałem takich ludzi jak Olivia.
- Nie powinnaś umierać. - szepnąłem i zamknąłem oczy. Ujrzałem uśmiechniętą twarz Olivii i kąciki moich ust uniosły się ku górze. Płakałem i uśmiechałem się jednocześnie. Dławiłem się łzami, ale próbowałem głęboko oddychać. Pomagało...
Usiadłem na ławeczce i spojrzałem na nagrobek po raz setny dzisiaj.
Człowiek bez chwili słabości nie istnieje. Każdy ma chwile słabości, kiedy potrzebuje tylko położyć się na ziemi i zacząć płakać. Chcąc zapomnieć snuje marzenia, które pogłębiają jego rozpacz. Pragnie odizolować się od ludzi, którzy zadają ból, chcą żyć w przeświadczeniu, że już nigdy nie spotka ich nic złego.
Chcą być szczęśliwy, ale to nie my piszemy scenariusz naszego życia. A jeśli mielibyśmy szansę przeczytać go od początku do końca? Ilu ludzi zaryzykowałoby i poznało swoją przyszłość? Niewielu chciałoby wiedzieć, kiedy jego bliscy zachorują, czy kiedy zdarzy się coś złego. Bo nikt nie chce myśleć o tym, że na świecie istnieje także zło i śmierć.
Życie jest długie, ale nie dla wszystkich. Niektórzy nie potrafią tego pojąć i czekają ze spełnianiem swoich marzeń, kiedy sami nie będą potrafili ruszyć się z łóżka. Będą stać przy oknie za pomocą balkoniku i żałować, że nie zrobili tylu rzeczy. Czekali, aż będą dorośli, nie będą mieli nic do stracenia. Będą żyli swoim życiem i nikt nie będzie im wchodził w drogę, ale zawsze znajdzie się ktoś niepożądany, kto zepsuje całą frajdę i wyssie całą zabawę z życia. Zmusi cię do miłości i do wiecznego życia w przeświadczeniu, że nie ma już czasu na zabawę. Jesteś dorosła. Nie możesz szaleć, bo ci nie wypada. W każdym wieku wypada być szczęśliwym, a jeśli chce się być szczęśliwym należy być szczerym i prawdziwym.
- Nie mówisz mi wszystkiego. - powiedział Niall i chwycił moją twarz w swoje dłonie. Uklęknął przede mną i mruknął:
- Proszę, Katie, nie oszukuj wszystkich i powiedz, co wiesz. - co miałam mu powiedzieć? Wiedziałam tyle, co inni, prawie...
- Denis wyjechał, bo... - zaczęłam, ale wiedziałam, ze nie mogę skończyć. Obiecałam, a obietnic się nie łamie...
- Katie - mruknął Niall mocniejszym głosem, spojrzałam na niego zaczerwienionymi oczami - powiedz mi, co wiesz. - wstałam z łóżka i podeszłam do biurka, z którego wyjęłam jedno zdjęcie. Podałam mu, a on wpatrywał się w nie, jakby nigdy nie widział 4 letniego dziecka.
- Znałam Denisa wcześniej... - szepnęłam i spojrzałam się na niego. Niall patrzył jak oniemiały i wybiegł z pokoju, wyrzucając zdjęcie na ziemię. Usiadłam na ziemi i po chwili usłyszałam głośny trzask drzwiami. Płakałam nad zdjęciem małego bruneta i krzyczałam. Próbowałam się wyładować, ale nie potrafiłam. Wiedziałam, ze jeśli powiem mu prawdę znienawidzi mnie, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Przecież nie jestem złą kobietą... Oddałam Josepha, bo musiałam... Musiałam, nie mogłam wychować dziecka, które nie zostało poczęte z miłości. Nie mogłabym kochać dziecka, które nie byłoby spokrewnione z Louisem. Nie mogłam wychować tego dziecka.
- Nie mogłam! - krzyknęłam i kopnęłam w szafkę. Spadł z niej wazon, który roztrzaskał się na setki małych kawałków. Jeden z nich uderzył w moje ramię. Krew powoli spływała po ręce i małymi kroplami spadała na beżowe spodnie. Poszłam do salonu i wyciągnęłam dwie butelki alkoholu. Wróciłam z powrotem do pokoju i oparłam się o łóżko.
- Nie mogłam. - powiedziałam i wypiłam pierwszy łyk.
- Wiesz, co mnie boli najbardziej? - mruknąłem cicho pod nosem i spojrzałem na nagrobek. Cmentarz wydawał się teraz pustkowiem i czułem, że mogę powiedzieć wszystko, co mi leży na sercu. Wiedziałem, że jedyna osoba, która potrafiła mnie wysłuchać leży teraz trzy metry pod ziemią, a z jej ciała prawdopodobnie zostały same kości. Bolało... Cholernie bolało, ze nie mogłem jej przed śmiercią opowiedzieć wszystkiego. Obwiniałem siebie za to, że Liv straciła poczucie bezpieczeństwa, poczuła, ze przestała być kochana. Wiedziała, że nie ma w nikim oparcia, bo ja byłem zbyt zajęty wysłuchiwaniem Katie, która wyolbrzymiała swoje problemy.
- Że nie wiem, czego ona ode mnie oczekuje. - odpowiedziałem sam sobie na pytanie i schowałem twarz w dłoniach. Łzy przelatywały między moimi palcami i leciały na wilgotną ziemię. - Kocham ją, ale ona nie... - głos mi się załamał i nie dokończyłem zdania. Patrzyłem na nagrobek, jakby przede mną miała zaraz stanąć Olivia i powiedzieć, co mam robić. Ona zawsze wiedziała.
- Kocham ją, Liv. Kocham, ale ona nie potrafi zapomnieć o Louisie, a teraz dowiedziałem się, ze ma dziecko. Zgadnij z kim. - zaśmiałem się pod nosem i powiedziałem - z Denisem. Tak, z tym samy Denisem, którego ja i ty próbowaliśmy przygarnąć do naszej rodziny. - nie mogłem się powstrzymać, więc wziąłem do ręki jeden ze zniczy i stłukłem go na posadzce nagrobka.
- Nie powinnaś umierać!! Nie ty!! - krzyczałem i płakałem coraz bardziej roztrzaskując połamany już znicz. Słone łzy spływały do moich ust, a ja połykałem je i dusiłem się. Nie mogłem wziąć głębokiego oddechu, więc klęknąłem przy grobie, tak, żeby łzy spływały na posadzkę. Żałowałem tylu decyzji, tylu związków, ale nie żałowałem, ze poznałem takich ludzi jak Olivia.
- Nie powinnaś umierać. - szepnąłem i zamknąłem oczy. Ujrzałem uśmiechniętą twarz Olivii i kąciki moich ust uniosły się ku górze. Płakałem i uśmiechałem się jednocześnie. Dławiłem się łzami, ale próbowałem głęboko oddychać. Pomagało...
Usiadłem na ławeczce i spojrzałem na nagrobek po raz setny dzisiaj.
Olivia Dembort
Lat 25
Ukochana córka, wnuczka i dziewczyna.
- Pełna niespełnionych marzeń i nadziei na lepsze jutro. - dodałem i uśmiechnąłem się szeroko. Pozbierałem połamany znicz i powiedziałem:
- Nie ty powinnaś umrzeć. - uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę swojego mieszkania, wierząc, że uda mi się wybaczyć Katie. Olivia by tak zrobiła...
Siedzieli. Ona i On. Bliscy sobie, a jednak tak daleko od siebie. Tęsknili za sobą, ale żadne z nich nie miało w sobie tyle pokory i żalu, ze przeprosić. Ona nie wiedziała, co takiego złego zrobiła, a on? Żałował niespełnionych marzeń, ale pełny nadziei wykręcił jeden numer.
- Gabinet detektywa Oliviera Lamberta w czym mogę pomóc.
- Witam, jestem Niall Horan. Chciałbym się dowiedzieć prawdy...
_____________________
3 dni, zero komentarzy, brak chęci do dalszego pisania.
Nie wiem kiedy, ale do napisania...
xx
_____________________
3 dni, zero komentarzy, brak chęci do dalszego pisania.
Nie wiem kiedy, ale do napisania...
xx
środa, 1 sierpnia 2012
Czterdzieści dziewięć.
- Gdzie jest Denis? - usłyszałem głos Marka przy uchu. Rozejrzałem się po pokoju i kiedy go nie zauważyłem wzruszyłem ramionami i skończyłem poprawiać piosenkę. Kiedy usłyszałem, że Mark odchodzi do kuchni, napisałem szybko wiadomość do Denisa z zapytaniem gdzie jest, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Uznałem, że nie będę zachowywał się jak niania i po prostu zignorowałem fakt, że Denis ostatnio zaczął się dziwnie zachowywać i z nikim nie rozmawia. Nie jestem nianią, żeby się go czepiać. Będzie chciał to mi powie, a jak nie to będzie to krył w sobie dopóki nie wybuchnie.
- Niall!! - głos Katie po chwili przerodził się w histeryczny śmiech, który przeplatał się z żałosnym szlochem. Wbiegłem do pokoju i ujrzałem tarzającą się w kolorowych piórkach Katie. Zaśmiałem się pod nosem i rozejrzałem po pokoju. Obok łóżka leżało wielkie, pomarańczowe pudło z zieloną wstążką, a obok niego o wiele mniejsze różowe pudełko bez wstążki. Spojrzałem na swoją dziewczynę - aktualnie siedziała w nieco dziwacznej pozycji z lekko wystawionym językiem i próbowała przykleić piórka do opaski. Przyglądałem jej się jeszcze dłuższą chwilę i powstrzymując śmiech,spytałem:
- Zapomniałaś kupić prezenty? - Katie spojrzała się na mnie przerażona jakbym wyjawił całemu światu jej największy sekret. Czknęła, co wywołało u niej kolejną salwę śmiechu i już nie mogłem się powstrzymać, zacząłem się śmiać razem z nią.
Rozejrzałem się uważniej po pokoju, tym razem uważniej przyglądając się różnym detalom i w końcu znalazłem to, czego szukałem. Opróżniona do polowy butelka Jacka Danielsa mówiła sama za siebie. Katie od zawsze miała słabą głowę i owszem zdarzało jej się wypić, ale nigdy nie piła w święta. Podszedłem do niej i mocno ją do siebie przytuliłem. Przeniosłem wzrok na kalendarz i zrozumiałem już powód Jacka Danielsa.
- 24 grudnia. - Louis kończyłby dzisiaj 27 lat. Wciąż byłby tym samym wariatem z milionem pomysłów na minutę. Gdyby tu był Katie zapewne nie musiałaby topić swoich smutkow alkoholu. Wystarczyłoby, że pogadałaby z Louisem i już by była najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi z poziomem endorfin większym niż liczba włosów na głowie przeciętnego człowieka z bardzo gęstymi włosami. Horan masz nasrane we łbie. Weź się w garść i ją pociesz pomyślałem i spojrzałem na Katie, mowiąc;
- Przykro mi, kochanie. - tylko na tyle cię stać, Horan? BRAWO! skarciłem się w głowie i ujrzałem łzy w oczach katie, która oczekiwała czegoś więcej niż tylko głupiego przykro mi. kto normalny w takiej sytuacji mówi przykro mi?! Tylko Niall Horan jest zdolny do takiej głupoty, bo tylko Niall Horan nie myśli zanim coś powie.
- Pomożesz mi zrobić pióropusz dla Marka? - spytała potulnym głosem, więc zapomniałem o swojej wpadce i wziąłem od niej pióra i opaskę. Wziąłem jeszcze kilka innych potrzebnych rzeczy i wziąłem się za robienie pióropusza.
- Dziękuję. - powiedziała Katie i polożyła głowę na moich nogach, kiedy ja kończyłem prezent dla Marka.
Tylko jeden z nich wiedzial, gdzie podział się ich przyjaciel, czy na pewno mogą mu zaufać? Czy człowiek, którego do tej pory postrzegali jako godnego zaufania jest tym dobrym? Czy w ich towarzystwie przebywa kryminalista? Czy wszystkie tajemnice dotyczą grupki przyjaciół mieszkających w Los Angeles? Czy mogą czuć się bezpieczni? Nikt tego nie wie i nikt nie ma pojęcia gdzie zniknąl Denis South. Czekają, choć nie wiedzą czy warto...
- Nie przyjdzie, prawda? - zapytał Angelo po trzydziestominiutowym czekaniu, na naszego przyjaciela. Ostatnio mało z nim rozmawiałem i teraz tego żaluję, bo nie jestem w stanie rozwiać ich wątpliwości i powiedzieć; Denis jest dobrym człowiekiem. Nigdy by nikogo nie skrzywdził. Jest dobry...
- Nie, nie przyjdzie. - powiedziałem cicho i zaśmnialem się cicho pod nosem. Nie wiedziałem z czego, ale czułem, że Denis się w coś wplątał i nie przyjdzie, żeby trzymac nas od tego z daleka, bo chce nas chronić, bo nas wszystkich kocha. jest naszym przyjacielem i my musimy mu zaufać, bo on nas kocha i jest jednym z nas.
- No to siadajmy. - powiedziała nieśmiało Gabriella i usiadła przy stole. Wszyscy pokiwali glowami i podążyli za sladem Gabrielli. Czekala nas Wigilia bez najbliższego przyjaciela...
Kochałem ich, kochałem, ale nie na tyle, żeby im wszystko powiedzieć. Nie mogłem, bo to by wszystkio zniszczyło. Nie odzyskałbym ich zaufania nigdy, a po tym wszystkim chcialbym do nich wrócić, choćby nie wiem co. Bo to są moi przyjaciele i ja ich potrzebuje. Bo przyjaciele to nie tylko zwykłe osoby. O przyjaźń trzeba dbać jak o ogród, bo niezadbane kwiaty więdną tak samo jak niekochane serce. Uczucia niedołężnieją, a serca nie otwierają się na innych tak samo jak kiedyś. Jesli raz zostałeś zraniony blizna na sercu zostanie na zawsze, ale dzięki takim bliznom zdobywamy doświadczenie. Uczymy się na wałsnbych błedach, wyciągamy wnioski. Nie popełniamy więcej tych samych błędów bojąc się o siebie. Blizny na sercu są jak ślady po wojnie. Po wojnie z uczuciami, po wojnie z życiem. Mam 24 lata przeżyłem wojnę... Przeżyję życie... Przeżyję wszystko dla przyjaciól, bo oni poczekają, bo prawdziwi przyjaciele nigdy nie odchodzą.
___________________________________
Napisałam dla was rozdział, bo już jutro wracam do domu i z pewnością jutro ani pojutrze niczego nei dodam. Najbliższego rozdzialu spodziewać możecie się w niedzielę? Może poniedziałek. Nie wiem...
ale pozdrawiam still z Piły :3
xx
- Niall!! - głos Katie po chwili przerodził się w histeryczny śmiech, który przeplatał się z żałosnym szlochem. Wbiegłem do pokoju i ujrzałem tarzającą się w kolorowych piórkach Katie. Zaśmiałem się pod nosem i rozejrzałem po pokoju. Obok łóżka leżało wielkie, pomarańczowe pudło z zieloną wstążką, a obok niego o wiele mniejsze różowe pudełko bez wstążki. Spojrzałem na swoją dziewczynę - aktualnie siedziała w nieco dziwacznej pozycji z lekko wystawionym językiem i próbowała przykleić piórka do opaski. Przyglądałem jej się jeszcze dłuższą chwilę i powstrzymując śmiech,spytałem:
- Zapomniałaś kupić prezenty? - Katie spojrzała się na mnie przerażona jakbym wyjawił całemu światu jej największy sekret. Czknęła, co wywołało u niej kolejną salwę śmiechu i już nie mogłem się powstrzymać, zacząłem się śmiać razem z nią.
Rozejrzałem się uważniej po pokoju, tym razem uważniej przyglądając się różnym detalom i w końcu znalazłem to, czego szukałem. Opróżniona do polowy butelka Jacka Danielsa mówiła sama za siebie. Katie od zawsze miała słabą głowę i owszem zdarzało jej się wypić, ale nigdy nie piła w święta. Podszedłem do niej i mocno ją do siebie przytuliłem. Przeniosłem wzrok na kalendarz i zrozumiałem już powód Jacka Danielsa.
- 24 grudnia. - Louis kończyłby dzisiaj 27 lat. Wciąż byłby tym samym wariatem z milionem pomysłów na minutę. Gdyby tu był Katie zapewne nie musiałaby topić swoich smutkow alkoholu. Wystarczyłoby, że pogadałaby z Louisem i już by była najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi z poziomem endorfin większym niż liczba włosów na głowie przeciętnego człowieka z bardzo gęstymi włosami. Horan masz nasrane we łbie. Weź się w garść i ją pociesz pomyślałem i spojrzałem na Katie, mowiąc;
- Przykro mi, kochanie. - tylko na tyle cię stać, Horan? BRAWO! skarciłem się w głowie i ujrzałem łzy w oczach katie, która oczekiwała czegoś więcej niż tylko głupiego przykro mi. kto normalny w takiej sytuacji mówi przykro mi?! Tylko Niall Horan jest zdolny do takiej głupoty, bo tylko Niall Horan nie myśli zanim coś powie.
- Pomożesz mi zrobić pióropusz dla Marka? - spytała potulnym głosem, więc zapomniałem o swojej wpadce i wziąłem od niej pióra i opaskę. Wziąłem jeszcze kilka innych potrzebnych rzeczy i wziąłem się za robienie pióropusza.
- Dziękuję. - powiedziała Katie i polożyła głowę na moich nogach, kiedy ja kończyłem prezent dla Marka.
Nadeszła kolacja wigilijna. Usiedli wszyscy przy stole i rozejrzeli się dookoła. Wszyscy ubrani odświętnie z przyklejonymi sztucznie uśmiechami wpatrywali się w dwa puste miejsca. Postanowili poczekać jeszcze kilka minut, aby pozwolić mu zdążyć na kolację. Czekali na swojego przyjaciela i nie wiedzieli czy przyjdzie. Czekali - byli cierpliwy, ale ich cierpliwość kiedyś się skończy. Nie będą wiecznie czekali, aż on dorośnie. Bo powinien zrobić już to dawno i z własnej woli. Nie mogą
go zmuszać do rzeczy, których nie chce robić. Bo on jest dorosły. Musi być dorosły.Tylko jeden z nich wiedzial, gdzie podział się ich przyjaciel, czy na pewno mogą mu zaufać? Czy człowiek, którego do tej pory postrzegali jako godnego zaufania jest tym dobrym? Czy w ich towarzystwie przebywa kryminalista? Czy wszystkie tajemnice dotyczą grupki przyjaciół mieszkających w Los Angeles? Czy mogą czuć się bezpieczni? Nikt tego nie wie i nikt nie ma pojęcia gdzie zniknąl Denis South. Czekają, choć nie wiedzą czy warto...
- Nie przyjdzie, prawda? - zapytał Angelo po trzydziestominiutowym czekaniu, na naszego przyjaciela. Ostatnio mało z nim rozmawiałem i teraz tego żaluję, bo nie jestem w stanie rozwiać ich wątpliwości i powiedzieć; Denis jest dobrym człowiekiem. Nigdy by nikogo nie skrzywdził. Jest dobry...
- Nie, nie przyjdzie. - powiedziałem cicho i zaśmnialem się cicho pod nosem. Nie wiedziałem z czego, ale czułem, że Denis się w coś wplątał i nie przyjdzie, żeby trzymac nas od tego z daleka, bo chce nas chronić, bo nas wszystkich kocha. jest naszym przyjacielem i my musimy mu zaufać, bo on nas kocha i jest jednym z nas.
- No to siadajmy. - powiedziała nieśmiało Gabriella i usiadła przy stole. Wszyscy pokiwali glowami i podążyli za sladem Gabrielli. Czekala nas Wigilia bez najbliższego przyjaciela...
Kochałem ich, kochałem, ale nie na tyle, żeby im wszystko powiedzieć. Nie mogłem, bo to by wszystkio zniszczyło. Nie odzyskałbym ich zaufania nigdy, a po tym wszystkim chcialbym do nich wrócić, choćby nie wiem co. Bo to są moi przyjaciele i ja ich potrzebuje. Bo przyjaciele to nie tylko zwykłe osoby. O przyjaźń trzeba dbać jak o ogród, bo niezadbane kwiaty więdną tak samo jak niekochane serce. Uczucia niedołężnieją, a serca nie otwierają się na innych tak samo jak kiedyś. Jesli raz zostałeś zraniony blizna na sercu zostanie na zawsze, ale dzięki takim bliznom zdobywamy doświadczenie. Uczymy się na wałsnbych błedach, wyciągamy wnioski. Nie popełniamy więcej tych samych błędów bojąc się o siebie. Blizny na sercu są jak ślady po wojnie. Po wojnie z uczuciami, po wojnie z życiem. Mam 24 lata przeżyłem wojnę... Przeżyję życie... Przeżyję wszystko dla przyjaciól, bo oni poczekają, bo prawdziwi przyjaciele nigdy nie odchodzą.
___________________________________
Napisałam dla was rozdział, bo już jutro wracam do domu i z pewnością jutro ani pojutrze niczego nei dodam. Najbliższego rozdzialu spodziewać możecie się w niedzielę? Może poniedziałek. Nie wiem...
ale pozdrawiam still z Piły :3
xx
Subskrybuj:
Posty (Atom)