sobota, 19 maja 2012

Dwadzieścia dziewięć.

DZIEŃ KONCERTU THREE HILLS

Obudziłem się rano obok Katie i patrzyłem jak śpi. Była taka niewinna wtedy, ze nie śmiałem jej obudzić. Po pięciu minutach obserwowania jak unosi się i opada klatka piersiowa Katie, znudziło mi się. Tak wiem, ze jestem mało romantyczny, ale ile można patrzeć jak ktoś spokojnie oddycha. Przeszedłem nad Katie, starając się jej przy okazji nie budzić, co było trudnym zadaniem, bo Kat zazwyczaj lekko spała. Podszedłem do mojej torby, żeby wyjąć coś do ubrania. Wybrałem zwykłe beżowe spodnie i koszulkę ze śmiesznym nadrukiem. Poszedłem do łazienki, żeby się ogarnąć i po kilku chwilach byłem już piękny i pachnący. Poczułem, że za chwilę zacznie mi burczeć w brzuchu, więc ruszyłem do kuchni, ze zrobić coś do jedzenia dla czterech osób, bo jak reszta śpiochów wstanie to będą marudzić, że nie mają niczego do jedzenia. Tak, dobrze powiedziałem - dla czterech. Cristian wprowadził się z powrotem do Kat i Gab, bo pogodził się z Gabriellą. W sumie dobrze, że się pogodzili, bo niczego innego dla Gabrielli nie chce, ale uważam, że Cristian to dupek.
Wyjąłem z lodówki najpotrzebniejsze produkty do zrobienia naleśników i wziąłem się za robotę. Po 30 minutach cała kupa naleśników była już gotowa, a domownicy zaczęli się zbierać na śniadanie. Pierwszy do kuchni wszedł Cristian i od razu chwycił za dwa naleśniki. Za nim weszła odświeżona i w porównaniu do Crisa, ubrana Gabriella i z talerze wzięła 4 naleśniki. Dopiero po dziesięciu minutach do kuchni weszła nieogarnięta i niewyspana Katie, która nawet nie zwróciła na nas uwagi. Podeszła do lodówki i wyjęła karton mleka. Napiła się i schowała karton z powrotem do lodówki, żeby za moment, po chwili zastanowienia, znowu go wyjąć i wlać do szklanki. Z szafki wyjęła czekoladę do smarowania i nałożyła ją na kilka naleśników. Wzięła tackę ze szklanką i naleśnikami, rzuciła nam przelotne ‘hej’ i ruszyła z powrotem do pokoju. Kiedy byliśmy pewni, ze Kat nas nie słyszy, zaczęliśmy się śmiać. Takiego przedstawienia to ja nigdy nie widziałem. Katie zachowywała się, jakby coś brała.
Dokończyłem naleśniki i ruszyłem do pokoju Katie. Zobaczyłem ją tańczącą z krzesłem. To jeszcze mnie nie zdziwiło, bo sam często to robiłem. Dziwne było to, ze w buzi trzymała naleśnika, z którego kapała czekolada, a krzesło miało przylepioną moją twarz. Głośno się zaśmiałem, a Katie szybko oderwała zdjęcie od krzesła. Podszedłem do niej i mocno przytuliłem.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, Niall. Teraz wypad, bo miałam zamiar się ubierać. – powiedziała i popchała mnie w stronę drzwi. To były te zagrywki w jej wykonaniu, które najbardziej w niej kochałem. Czasami się dziwnie zachowywała, np. tak jak dzisiaj, ale u niej można to było nazwać normą, bo jest tak prawie codziennie. W sumie zależy od jej humoru, a dzisiaj najwidoczniej ma wyśmienity.
Spojrzałem na zegarek i krzyknąłem do Kat, że już jest 12 i żeby się pospieszyła, bo musimy jechać na zakupy, a później ma rozmowę kwalifikacyjną. Jakby moje słowa były zaklęciem po dokładnie siedmiu minutach z łazienki wybiegła Katie po drodze łapiąc trampki i torebkę z krzesła. Jak na niecałe dziesięć minut przygotowań to wyglądała nawet w porządku. Nie pozwoliła mi się do końca ubrać, więc skończyłem zawiązywać buty w samochodzie. Dobrze, że przynajmniej krzyknęła do Gab, ze wychodzimy, bo by pewnie myśleli, że się utopiliśmy w tej łazience.
Podjechaliśmy pod supermarket i od razu skierowaliśmy się do działu spożywczego. Katie była odpowiedzialna za normalne jedzenie, a ja za słodycze. Katie zaznaczyła tylko, że jak cena tych słodyczy przewyższy jej budżet to ja płacę. Zgodziłem się, bo wiedziałem, ze nie zdołam kupić tylu rzeczy. Jednak i tak postanowiłem sam za swoje rzeczy zapłacić. Mieliśmy na to osobne koszyki. Ja swojego zapakowałem tylko ćwiartkę, ale najwyraźniej Katie się rozbrykała, bo pod kasę przywiozła wózek pełen jedzenia i picia.
Kasjerka po 20 minutach skończyła nasze zakupy kasować i zwróciła się do mnie, ze do zapłaty jest o wiele więcej niż Katie miała w portfelu. Zaśmiałem się cicho i wyjąłem swój, zerując rachunek. Kiedy wyszliśmy Katie szybko mnie przeprosiła i powiedziała, że mi wszystko odda. Powiedziałem jej, ze nie trzeba i pocałowałem ją w nos.

***
- Danielle! – krzyknąłem, kiedy z daleka zobaczyłem dziewczynę. Ostatnio zafarbowała włosy na delikatny turkus. Nie lubiłem, kiedy dziewczyna eksperymentuje z włosami, ale Danielle było do twarzy. Dziewczyna podbiegła do mnie i mocno przytuliła. Wtuliłem się w nią, mocno wchłaniając zapach jej włosów – używała cytrynowego szamponu.
- Gdzie idziemy? – spytała się Danielle, chwytając mnie za dłoń. Optymizmem aż od niej biło. Chwyciłem ją mocniej za rękę i zacząłem prowadzić w stronę restauracji.
Stanęliśmy przed wejściem i Danielle zaprotestowała, mówiąc, ze nie jest ładnie ubrana.
- Dla mnie zawsze będziesz ładnie wyglądała.
- Ilu dziewczynom powiedziałeś to w ciągu tygodnia? – spytała się mnie Danielle i roześmiała się. Uwielbiałem jej poczucie humoru, choć czasami nie umiałem rozróżnić, kiedy żartuje, a kiedy mówi na serio. Usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików i zapytałem się jej, co dzisiaj robiła. Choć jest dopiero 13, ona paplała o wszystkim i o niczym, po piętnastu minutach zaczęło mnie to trochę irytować, ale mama wychowała mnie na kulturalnego człowieka i jej nie przerwałem. Siedziałem, zajadając się naszym obiadem i udawałem, ze ją słucham, czasami potakując, kiedy zadawała pytania retoryczne. Po chwili z opowiadania o dzisiejszym dniu, zaczęła mówić o tym, że jej mama mówi, że już czas na ślub. Zakrztusiłem się zupą i popatrzyłem zdziwiony na Dan. Tym razem chyba nie żartowała. Patrzyła się na mnie i patrzyła, a mi zrobiło się nieswojo. Co miałem jej powiedzieć? Mam 24 lata, to nie jest czas na ślub. Teraz jest czas na szaleństwo i na zabawę, nie na organizowanie ślubu.
- Mówisz serio? – spytałem się, mając nadzieję, że zaprzeczy i zacznie się śmiać, ale ona tylko mruknęła tylko ciche ‘ tak, wychodzę za mąż. ‘. Ponownie się zakrztusiłem. Czemu ja w ogóle zacząłem jeść!?
- Że co, proszę?! – krzyknąłem tak głośno, że usłyszało mnie pół restauracji
- Wychodzę za mąż. – powiedziała cicho i popatrzyła się na swój talerz zupy.
- Ne wierze. – powiedziałem sam do siebie i zwróciłem się do Danielle:
- Jak mogłaś mnie tak okłamać. A tak właściwie to gdzie masz pierścionek zaręczynowy? – Danielle na początku nie wiedziała co powiedzieć, więc wpatrywała się się we mnie w ciszy. Oczekiwałem odpowiedzi i już po chwili ją dostałem:
- Nie mam. Uznaliśmy, ze niepotrzebny mi pierścionek.
- Uznaliśmy czy on uznał? – zapytałem z pewną nutą powątpienia.
- Ja uznałam. Przecież pierścionek jest tylko na ozdobę, a ja nie potrzebuję się nosić z tym, ze wychodzę za mąż.
- Oszalałaś. – powiedziałem i położyłem pieniądze na stół, po czym wyszedłem z restauracji. Zaczęło mocniej wiać, więc skuliłem lekko ramiona i wsadziłem dłonie do kieszeni spodni. Spojrzałem na zegarek. Była już 14:30. A więc, byliśmy w restauracji około godziny. W ciągu 60 minut Danielle zniszczyła moje marzenie o szczęśliwej miłości… O prawdziwej miłości. Zniszczyła złudzenie, które tworzyłem przez tyle lat. Tak bardzo się starałem, żeby to wszystko było realistyczne, żeby nie zapomnieć, ze miłość jest najważniejsza w naszym życiu, ale kolejny raz się na tym przejechałem. Zobaczyłem, ze na ławce siedzi jakaś dziewczyna i chyba płacze. Podszedłem do niej i spytałem się jej, co się stało. Z jej ust popłynął potok słów, po których dowiedziałem się, ze chłopak ją rzucił i nie wie co ze sobą zrobić. Usiadłem obok niej i szeroko rozłożyłem nogi. Było mi wygodnie. Wciąż miałem ręce w kieszeniach. Spojrzałem na dziewczynę, która uważnie mi się przyglądała. Nie mogła uwierzyć, ze najpierw spytałem się jej o co chodzi, a później tak po prostu sobie koło niej usiadłem. Uśmiechnąłem się do niej i powiedziałem:
- Pieprzyć miłość. – dziewczyna uśmiechnęła się i usiadła w tej samej pozycji co ja. Trwaliśmy tak z dobre piętnaście minut, kiedy dziewczyna powiedziała:
- Ty jesteś Harry Styles, prawda? – pokiwałem głową, a dziewczyna roześmiała się cicho.
– Widzę, ze to, co opisują w kolorowych gazetkach nie zawsze jest prawdą. Podobno spotykasz się z barmanką? –zaprzeczyłem ruchem głowy i uśmiechnąłem się, mówiąc:
- A myślisz, że dlaczego pieprze miłość?
- Nie wiem.
- Dlatego, kochanieńka. Dlatego. Uwierz mi, że tyle razy przejechałem się na tak zwanej miłości, ze przestałem w nią wierzyć już dawno temu, lecz jednak teraz uparcie stałem przy tym, że z Dan mi wyjdzie i co z tego wyszło? – nie czekając na jej odpowiedź, powiedziałem praktycznie sam do siebie, patrząc się w przestrzeń. – Jedno, wielkie gówno. – dziewczyna popatrzyła się na mnie z przerażeniem, słysząc takie słowa, prawdopodobnie od swojego idola, ale nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Spojrzałem na nią i powiedziałem:
- Jeśli chcesz walcz, bo ty nie musisz tracić nadziei. – dziewczyna podziękowała mi cicho, a ja poszedłem w stronę mieszkania. Zegar na kościele wskazywał godzinę piętnastą. Za godzinę mają przyjechać chłopcy, a za trzy godziny rozpocznie się koncert zespołu Nialla.
Kopnąłem kamyk, który leżał na drodze. Z moich oczu poleciało kilka pojedynczych łez, które natychmiast otarłem. Kilkanaście minut później byłem już w domu. Wziąłem szybki prysznic i naszykowałem coś do jedzenia, bo chłopcy pewnie po podróży będą zmęczeni głodni.


________________________
A, więc Ta dam! Rozdział miałam już dawno napisany, ale dopiero teraz go dodałam, bo wcześniej nie chciało mi się nanosić poprawek. Rozdział jest krótki bo następny będzie dłuuuuuugaśny!
Pozdrowienia z mojego łóżka!

xx Liv Horan  

3 komentarze:

  1. genialne!
    zapraszam do komentowania 23 rozdziału który się WŁAŚNIE POJAWIŁ :)
    galaxy-strawberry.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże Ty mój. Nie ma mnie raptem tydzień a tu czekają na mnie trzy rozdziały do nadrobienia. I co się dzieje, istny szau. Chłopcy wracają (pisk radości)Mark uniewinniony, Liv wychodzi na jakąś niespełna rozumu, rozpieszczoną, egoistyczną sucz, która chyba uderzyła się zbyt mocno w łepetynę, Gab odzyskała ukochanego choć pewnie nie na długo bo czuje, że się jeszcze pokomplikuje, bliższe spotkanie z zespołem Nialla - chłopcy jakoś tak śmiesznie przypominają mi The Wanted(tak ja to mam niemożliwe skojarzenia) Dan wychodzi za mąż (pewnie za Liama muhahahha) Hazza cierpi przez niespełnioną miłość. Mnóstwo tego.
    Rozbroiło mnie zachowanie Kat z tego rozdziału, szalona z niej mała. Już niedługo wyda się, że to ona będzie pracować z chłopcami, nie mogę doczekać się ich zaskoczonych min. A tak pech P&A bosz to tak urocze było, że aż cukierkowe xD W ogóle oni niesamowici są, lubię ich tak serio szczerze. Kurdę, jakiś nieskładny ten rozdział, wychodzi mi w nim masło maślane ale na chwilę obecną po przeczytaniu tego wszystkiego nie potrafię tego ładnie opowiedzieć. Za dużo zaskoczeń. Siedziałam z otwartą buzią gdy okazało się, że Mark był szantażowany przez Li. Przecież wiedziałam, że łączy ich jakaś tam współpraca ale takiego rozwiązania to się nie spodziewałam. Perfidna manipulatorka agrrr. niech ją coś rozjedzie albo niech spadnie na nią meteoryt, chociaż nie bo może napromieniuje ją i powstanie jakiś morderczy gremlin. i tak źle i tak niedobrze.
    O co chodziło z jedzeniem? Było tak paskudne jak to nasze szpitalne? Podobno tam lepiej karmią xD Albo ona była tak śmiertelnie głodna ^^
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Statystyka.

Obserwatorzy